Po przetańczonej , a tym samym nieprzespanej nocy cierpliwie czekałem na spadek promili wskazujących na stan… Około południa zebrałem myśli, krótkie głosowanie i decyzja podjęta. Jedziemy do Olsztynka. Trochę zestresowany, trochę spięty, wbity w letni garniturek razem z moja Gochą szukamy w Olsztyneckim Skansenie obozu Wilęńczyków. Z oddali dochodzi huk armat . To właściwy kierunek.
– Wyluzuj się, dogaduje Gocha. Taki kozak a ma cykora.
- Cykora mam dlatego, bo nie wziąłem ze sobą flaszki. Po prostu zapomniałem. Mam swoje lata i swoje zasady. Jak wejść do cudzego domu bez flaszki.

Poza tym Srebrny Lis takich jak ja pożera na drugie śniadanie i to bez popijania.
- Nie marudż i czego się czepiasz Srebrnego Lisa. Na zdjęciach całkiem sympatycznie wygląda, a flaszkę przywieziesz następnym razem.
Idziemy za markietankami. To znaczy, że Wileńczycy nie odjechali, czyli zdążyliśmy.
Już widać charakterystyczny, biały namiot i trójnóg z potężnym kociołkiem. Zastawiony stół też robi wrażenie. Z daleka poznał nas Dzik Warmiński.
Jak było?
Wspaniale. Świetna grochówka, dobra atmosfera, swoisty klimat obozowego życia. Trudno mi znależć słowa, żeby opisać serdeczność, życzliwość i ciepłe przyjęcie. Dwie godziny minęły jak z bicza strzelił.
Wielkie dzięki.

Szczególne podziękowania od Mojej Gochy.
I w ten sposób zostaliśmy fanami
Wileńskiego Pułku Muszkieterskiego.
Do zobaczenia w Dobrym Mieście.
