Może by tak spisać wielką księgę dla potomności? Albo dwie: "czarną" o sk...synach i sk...córach i "białą" o dobrych kontaktach z funkcjonariuszami służby zdrowia. Bo przecież i takich znamy. Ale system faktycznie nie działa

. Z innej beczki. Zacząłem właśnie przymierzać się do pisania scenariusza "procesu burmistrza Kroschewskiego z DMiasta w 1807". W germańskim internecie znalazłem kapitalne informacje genealogiczne o burmistrzu, jego przodkach i synach (na nich chyba, niestety, jego linia rodu wygasła; byli jeszcze jacyś Kroszewscy/Kruszewscy w Rogóżu k/Lidzbarka Warm.). Zaczęli w XVI w. jako mieszczanie lidzbarscy, obili się o Wielochowo, Koniewo i Wozławki, znów stali się mieszczanami w DMieście (sądzony przez Francuzów burmistrz), by zakończyć jako właściciele majątku szlacheckiego w Makowie (Makohlen) i strażnicy leśni w tymże majątku (synowie). Młodszy Franz, strażnik leśny w dobrach brata, próbował też wskoczyć na majątek żeniąc się z ok. 30-letnią (sam miód!) wdówką po bezdzietnym dziedzicu dóbr Bogatyńskie (Tungen) k/Ornety - Peterze Johannie Blellu (zm. w wieku ok. 40 lat, był o 10 starszy od żoneczki - Julii Silberbach). najstarszym zanotowanym przodkiem burmistrza był jego prapraprapradziadek Valentin Krusch (od pol. "krusz/a"=bryłka soli lub "krusza"=grusza???), którego syn Gregorius Pierwszy (ur. 10 II 1596) zmienił nazwisko spolszczając je na Kroschewski (Kruszewski?).