No to na razie krótko. Jesteśmy zadowoleni z żołnierskiego charakteru biwaku i batalijki: ostra zaprawa klimatyczna i syfowa, dobra koordynacja działań jednostek w polu, udana musztra, parada, świetni kamraci od "kawy" z różnych epok i pułków, dobra "kawa", parę drobnych zakupów oraz suwenirków (np. rzymskie lekyty do "kawy" lub bransoletki). Gospodarze zawiedli nas w kwestii braku bieżącej wody do mycia (rzeki, kranu, beczkowozu - woda bieżąca była w chmurach, stojąca w kałużach, mineralna i w pobliskiej galerii handlowej w wc) i minimalnej ilości drewna, którego na pewno było za mało do rozpalenia porządnych ognisk dla wszystkich grup. Nasz organizator wycieczki zawiódł nas bo: zmienił kolejność punktów programu oraz nie zgłosił nazajutrz gospodarzom naszej chęci wypadu do centrum miasta (stąd zamiast zwiedzać zabytkowy Pecs cały niemal dzień w piątek spędziliśmy w takim "ciechocinku" pod parasolem w strugach deszczu i na barachołce, kiedy odpuściliśmy [niektórzy] baseny, zaś potem w sobotę bez świadomości możliwości darmowego wypadu w miasto pozostawaliśmy po paradzie godzinami w obozie); nie załatwiał na czas i w sposób zorganizowany bloczków na posiłki i trzeba było wybierać je "siłą" właściwie za każdym razem; znikał w kilku ważnych logistycznie momentach będąc dla gospodarzy jedyną osobą do kontaktów w tych sprawach; każdą naszą własną inicjatywę kończył niemądrym biadoleniem, że "nie będzie kolacji, bo narobiliście zamieszania". No i nie do końca jasne rozliczenie. Radziliśmy sobie łażąc do galerii, myjąc się mineralną (Praporszczyk), goląc w kałuży (Marek, Zbych i ja). Po kilku dniach woń była ostra: w pociągu Tour de Pologne" dwie dziewczynki przebiegły koło naszych otwartych przedziałów z okrzykiem, że "aaa, syf, syf!", ale to nas nawet rozbawiło. Miasto Pecs było piękne, ale niestety raczej z daleka (panorama) i na krótko (parada). Pomijam już te syfki, ale Pecs był spokojnie do zaliczenia. Ogólnie jestem dumny, że tam byłem

.