Kaci i oprawcy

Okres lat 1945-1989
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Dwóch panów K. – krwawi komunistyczni kaci

Ciężką, ale jakże potrzebną pracę w bezpiece rozpoczęli jako młokosi. Byli dumni, że nazywa się ich “oficerami” Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Realizując “dyktaturę proletariatu”, w praktyce brali udział w najważniejszych śledztwach przeciwko tzw. wrogom ludu – w więzieniu na warszawskim Mokotowie i tajnej willi “Spacer” w Miedzeszynie. Dwóch panów K. – Edmund Kwasek i Jerzy Kędziora. Pierwszy zmarł, drugi żyje nadal w Warszawie i kpi sobie z wymiaru sprawiedliwości.

Stefan Skwarek (wartownik w UB na Kielecczyźnie, potem “naukowiec” Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR) w książce “Na wysuniętych posterunkach” (Książka i Wiedza, 1977 r.) poświęcił Kwaskowi notę biograficzną: “Płk Edmund Kwasek, członek PPR i AL, uczestnik wielu akcji zbrojnych przeciwko siłom okupanta i polskiej reakcji. Po wyzwoleniu w styczniu 1945 r. jako naczelnik Wydziału Śledczego WUBP w Kielcach uczestniczył w wielu akcjach i walkach z bandami. W latach pięćdziesiątych przeszedł do pracy w cywilu”.
W 1996 r. Edmund Kwasek został skazany w tzw. procesie Humera (od nazwiska głównego oskarżonego, b. wicedyrektora Departamentu Śledczego MBP), razem z 12 innymi śledczymi MBP na karę kilkuletniego więzienia. Z więzienia na Rakowieckiej – tego samego, w którym katował pół wieku wcześniej polskich patriotów – wyszedł jednak szybko “ze względu na zły stan zdrowia”. Kwasek żył jeszcze sześć lat na wolności.

Jerzy Kędziora zapewne opłakiwał śmierć kolegi. Mieszka na warszawskim Bródnie, pobierając wysoką, “resortową” emeryturę. Z dawnymi kolegami z bezpieki, których w samej stolicy żyje jeszcze co najmniej kilku, spotyka się systematycznie w siedzibie Związku Kombatantów RP (dawny ZBoWiD) w Alejach Ujazdowskich. Kilka lat temu Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych pozbawił go uprawnień, będących przecież uhonorowaniem szczególnych zasług dla Polski.
Śledztwo Instytutu Pamięci Narodowej w sprawie Kędziory umorzono w lutym 2005 r. ze względu na śmierć ich ofiar. Tymczasem żyje Wacław Sikorski (AK-owiec, skazany przez bezpiekę na karę śmierci, następnie ułaskawiony przez Bieruta na dożywocie, z więzienia wyszedł w 1956 r.), który dobrze zapamiętał zwyrodniałego śledczego: – Do dziś mam uszkodzone lewe ucho i przegrodę nosa. Straszono mnie, że jeśli nie podpiszę dokumentu kończącego śledztwo, znów będę miał do czynienia z Kędziorą.

Pomogła Dzierżyńska

Jerzy Kędziora prowadził m.in. sprawę żołnierza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, cichociemnego, mjr. Hieronima Dekutowskiego “Zapory”, legendarnego dowódcy oddziałów partyzanckich Armii Krajowej, Delegatury Sił Zbrojnych i Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość na Lubelszczyźnie.

We wspomnieniach Władysława Siła-Nowickiego, inspektora Zrzeszenia WiN na Lubelszczyźnie, czytamy: “Śledztwo prowadzili Kędziora i Chimczak [Eugeniusz Chimczak, inny, żyjący do dziś ubecki sadysta – TMP] (…) Nadzorował je mjr Serkowski [Ludwik Serkowski, naczelnik wydziału w Departamencie Śledczym MBP – TMP] i ppłk Humer. (…) Nasza sprawa, sprawa lubelskiego WiN czy sprawa »Zapory«, jak ją często określano, była o tyle specyficzna, że właściwie nie było sporów co do samych faktów. (…) Oddziały »Zapory«, których ja byłem w jakiś sposób kierownikiem politycznym, były czysto partyzanckimi, bez żadnych, ale to żadnych, domieszek przestępczych. Byli to ludzie na wysokim poziomie etycznym, co moich śledczych szczególnie bulwersowało”.

Hieronim Dekutowski, po nieudanej próbie przedostania się za granicę i aresztowaniu przez UB, przechodził ciężkie śledztwo w więzieniu przy Rakowieckiej od 19 września 1947 r. do 1 czerwca 1948 r. Podczas niejawnej rozprawy 3 listopada 1948 r. przed Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie, dostał siedmiokrotną karę śmierci (KS). Wyrok na nim i jego podkomendnych wykonano 7 marca. Do dziś nie jest znane miejsce pochówku “Zapory” i jego ludzi. Jako jedyny z tej grupy ułaskawiony został Władysław Siła-Nowicki, któremu wyrok śmierci zamieniono na dożywocie, dzięki wstawiennictwu u Bolesława Bieruta spokrewnionej z rodziną Nowickich Aldony Dzierżyńskiej (siostry Feliksa).

Specjalista od WiN-u

W więzieniu przy Rakowieckiej por. Jerzy Kędziora przesłuchiwał również m.in. Edwarda Bzymka-Strzałkowkiego, w czasie wojny oficera wywiadu i kontrwywiadu Okręgu Kraków ZWZ-AK, po 1945 r. szefa Brygad Wywiadowczych Delegatury Sił Zbrojnych – WiN (opracowywał m.in. sprawozdania miesięczne o sytuacji w kraju, przesyłane następnie Rządowi Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie). W dniu aresztowania Bzymek-Strzałkowski wyskoczył z trzeciego piętra aresztu śledczego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie, łamiąc obie ręce i nogę. Po leczeniu śledztwo w jego sprawie wszczął szef Departamentu Śledczego MBP Józef Różański, a na “oficera” śledczego wyznaczono właśnie Kędziorę, ściągniętego specjalnie w tym celu do Krakowa z Warszawy. Skazanemu na trzykrotną karę śmierci we wrześniu 1947 r. w tzw. procesie krakowskim WiN i Polskiego Stronnictwa Ludowego (oskarżał zastępca naczelnego prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej, płk Stanisław Zarako-Zarakowski), złagodzono następnie wyrok do 15 lat. Z więzienia wyszedł w sierpniu 1956 r.

W tej samej sprawie Kędziora przesłuchiwał prezesa II Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN Franciszka Niepokólczyckiego, również skazanego w “procesie krakowskim” na trzykrotną KS. Po zmianie kary na dożywocie, na wolność wypuszczono go w grudniu 1956 r.
Równie brutalny Kędziora był wobec Władysława Jedlińskiego, oficera wywiadu AK, a po wojnie kierownika sieci informacyjnej kolejnego, IV Zarządu Głównego WiN. W jego przypadku, pierwszy, pięciomiesięczny etap śledztwa miał bardzo brutalny przebieg. Jedliński był nieludzko torturowany, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, umieszczano go w karcerze, pozbawiano snu. Karę śmierci zamieniono Jedlińskiemu następnie na dożywocie, w końcu na 12 lat pozbawienia wolności, z więzienia mokotowskiego został warunkowo zwolniony 30 grudnia 1957 r. Kędziora maltretował również w śledztwie żonę Władysława – Henrykę Jedlińską, skazaną na 15 lat więzienia, i innych członków rodziny.

Mieliśmy pełne zaufanie do Różańskiego

Prócz pracy na Mokotowie Jerzy Kędziora był członkiem Grupy Specjalnej MBP – tajnej komórki, powołanej latem 1948 r., przekształconej następnie w X Departament MBP, który zajmował się sprawami szczególnymi – “oczyszczaniem” szeregów PZPR z agentów i prowokatorów. Grupa działała w równie tajnym więzieniu MBP (kryptonim “Spacer”) w Miedzeszynie pod Warszawą, które – wyłączone spod jakiejkolwiek zewnętrznej kontroli – stanowiło własność X Departamentu (prócz tego pod jego wyłączną kontrolą znajdował się wydział śledczy i pawilon w więzieniu mokotowskim).

Aby jeszcze lepiej służyć “ludowej” Ojczyźnie, w 1955 r. Kędziora został uczestnikiem Wyższego Kursu Przeszkolenia Oficerów Bezpieczeństwa. Wkrótce jednak sielanka życia “oficera” bezpieki skończyła się. Już w połowie tego roku, kiedy na fali rozpoczynającej się “odwilży” towarzysze zaczęli szukać w swoich szeregach winnych “łamania socjalistycznej praworządności”, za “pracę” w Miedzeszynie został na krótko aresztowany.

Kędziora zeznawał jako świadek w sprawie odpowiedzialności Różańskiego i Romkowskiego (właściwie: Natana Grinszpana-Kikiela), wiceszefa bezpieki, nadzorującego tajną willę “Spacer”: “Kiedy zostałem skierowany do Miedzeszyna, miałem 23 lata. Podczas przesłuchań używano takich metod jak: klęczenie na stołku, karcer czy wkładanie ołówka między palce. Pierwszy wypadek z ołówkiem zastosował Światło [Józef Światło, właściwie: Izaak Fleischfarb, wicedyrektor X Departamentu MBP, pracownik sowieckich służb specjalnych – TMP]. Różański był z początku uważany przez nas za wzór komunisty i człowieka oddanego Partii. Mieliśmy pełne zaufanie do Różańskiego. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że bicie więźniów było zabronione prawem. (…) W 1949 roku były rozkazy karne na temat bicia, ale równocześnie Romkowski i Różański sami bili więźniów. W tym okresie, kiedy stosowaliśmy bicie, nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że to jest nieludzkie. Wydawało nam się, że stosowanie tego przymusu jest koniecznością. Słyszeliśmy w tym czasie opowiadania na temat metod stosowanych w »dwójce« i dlatego wydawało się nam, że nasze postępowanie było łagodne. (…) W początkowym okresie nie było gum, a któryś z oficerów śledczych, nie pamiętam nazwiska, bił podejrzanego kijem. Ponieważ bicie kijem było niewygodne, wartownicy znaleźli kawałek kabla grubości wiecznego pióra, ogumionego, z cienkim drutem wewnątrz. Tą gumą posługiwało się kilku oficerów, a później każdy zaopatrzył się w kawałek kabla. Te gumy nazywano »małymi konstytucjami« (faszystowskimi) w odróżnieniu od »dużej konstytucji«, którą zrobił oficer śledczy Laszkiewicz przy pomocy wartowników. Była ona zrobiona z kilku drutów izolowanych”.

Cukrzyca albo “jakieś okaleczenie”

W trakcie “odwilżowego” śledztwa komunistyczna wierchuszka zrzucała z siebie odpowiedzialność za “nieprawidłowości”, których dopuścił się aparat represji. Winni mieli być wyłącznie pracownicy niższego szczebla. Wtedy wyciągnięto Kędziorze, że podczas przesłuchań ciężko pobił Wacława Dobrzyńskiego (w czasie niemieckiej okupacji oficera Sztabu Głównego Armii Ludowej, przed aresztowaniem naczelnika wydziału w IV Departamencie MBP), w wyniku czego Dobrzyński zmarł.
I tak szef bezpieki Stanisław Radkiewicz zeznawał: “Przypominam sobie, że w Belwederze była omawiana na posiedzeniu Komisji Bezpieczeństwa [Komisji Biura Politycznego do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego – TMP] sprawa śmierci Dobrzyńskiego. Romkowski i Fejgin [Anatol Fejgin, dyrektor X Departamentu MBP – TMP] przedstawiali, że zejście śmiertelne było wynikiem cukrzycy, na którą chorował”.

Jakub Berman, który z ramienia partii nadzorował bezpiekę, o tym samym posiedzeniu: “Zostało przedstawione zaświadczenie lekarskie, z którego wynikało, iż wskutek jakiegoś okaleczenia [!!! – TMP] i w związku z chorobą cukrzycy nastąpił zgon Dobrzyńskiego”.
Bardziej szczery, choć oczywiście “niewinny”, był Różański: “Kędziora wziął wieczorem Dobrzyńskiego na przesłuchanie, podczas nieobecności mojej, Romkowskiego i Fejgina, i w czasie przesłuchania zaczął go bić. Oficerowie śledczy, którzy byli w sąsiednim pokoju, wywołali Kędziorę i zwracali mu uwagę na to, co on robi”.
Kędziora nie dawał za wygraną, odpowiedzialnością obarczając przełożonych: “Według mnie odpowiedzialnym za wprowadzenie terroru jest Romkowski. Zostałem zdjęty z pracy na skutek pobicia Dobrzyńskiego, który poprzednio był bity przez Romkowskiego i Różańskiego. Po 1949 roku byłem szykanowany przez Różańskiego do tego stopnia, że po usunięciu mnie z Departamentu Śledczego dostałem rozstroju nerwowego i choroby psychicznej. Do 1954 roku chodziło za mną to, że jestem wrogiem”. Ostatecznie sprawę cukrzycy bądź “jakiegoś okaleczenia” Dobrzyńskiego zatuszowano, ale Kędziorę zwolniono z bezpieki.

“Pompować rozum z tyłka do głowy”

W Grupie Specjalnej MBP, a następnie X Departamencie Kędziora spotkał Edmunda Kwaska. Kwasek też pracował w Miedzeszynie. Przesłuchiwał tam m.in. komunistów, oskarżonych w jednej z najgłośniejszych spraw stalinizmu – o “odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”. Jednego z nich, Włodzimierza Lechowicza, zmuszał do wykonywania setek przysiadów, aby – jak to sam nazywał – “pompować rozum z tyłka do głowy”.

W tajnej willi MBP prowadził też śledztwo przeciwko Bolesławowi Kontrymowi “Żmudzinowi”, oficerowi Policji Państwowej II RP, majorowi WP, żołnierzowi AK, cichociemnemu. Z dokumentów wynika, że Kwasek śledztwo wszczął 30 października 1948 r. Celem było “przyznanie się” zatrzymanego do rzekomych przestępstw popełnionych w latach 1923 – 1944. Bezpieka chciała przede wszystkim, aby wydał polskich wywiadowców działających w Komunistycznej Partii Polski do 1939 r. Jeśli chodzi o okres niemieckiej okupacji, “Żmudzin” miał obciążyć szereg osób, wobec których UB prowadziło wówczas śledztwo. Śledczy Kwasek torturował Kontryma przez prawie rok – do 8 września 1949 r. Jest podpisany pod 23 protokołowanymi przesłuchaniami.

Bolesław Kontrym “Żmudzin” wyrokiem Sądu Wojewódzkiego dla m.st. Warszawy z 26 czerwca 1952, zatwierdzonym przez Sąd Najwyższy 9 października, został skazany na karę śmierci, którą wykonano prawdopodobnie 2 stycznia 1953.

Kablem, kijem, nahajką

Kwasek przede wszystkim jednak urzędował na Mokotowie (stał m.in. na czele Wydziału II, który zajmował się penetracją obcych wywiadów w partii). Więźniowie tej bezpieczniackiej katowni zaliczali go do najgorszych oprawców. Jeden z nich, zrehabilitowany w 1957 r., wspominał: “W godzinach wieczornych zostałem wezwany do Światły, który w obecności Kwaska powiedział, że jeśli nie przyznam się do współpracy z Niemcami, to aresztowana zostanie moja żona, wobec której zastosowane będą te same metody i będzie tak długo bita, aż ujawni szczegóły mojej współpracy. Dziecko natomiast zostanie zabrane i ślad po nim zaginie. Wobec takiej groźby, począłem podawać zmyślone fakty… W czasie jednego z następnych przesłuchań Kwasek, kopiąc mnie leżącego na podłodze, kopnął tak silnie w okolice serca, że miałem naruszony mięsień serca i odczuwałem dotkliwe bóle przez trzy lata. Ponadto Kwasek i oddziałowi stosowali jeszcze inne formy udręczeń, jak ciągłe przysiady, klęczenie z rękami do góry, trzymanie krzesła przez wiele godzin przy wyciągniętych rękach w pozycji przysiadu, polewanie zimną wodą w karcu (…). Tego rodzaju metody doprowadziły mnie do kompletnego załamania fizycznego i psychicznego”.

I dalej: “Mając jeszcze w pewnym stopniu zachowane poczucie rzeczywistości i opory psychiczne, nie chciałem przyznać się do stawianego mi zarzutu współpracy z Niemcami, jak też nie chciałem obciążać współpracą innych osób, gdyż w rzeczywistości z Niemcami nie współpracowałem. Różański odparł na to, w obecności Kwaska i Światły, że jeśli nie potwierdzę tych faktów, zostanę zabity i tak pogrzebany, że śladu po mnie nie będzie. Mimo, że od tego dnia byłem ciągle i bez przerwy bity, przy czym zaczęto bić mnie kablem w pięty i stopy, zadając mi w ten sposób potworne cierpienia przez kilka następnych dni, nie chciałem przyznać się do stawianych mi zarzutów, godząc się nawet na pozbawienie mnie życia, by w ten sposób ujść dalszym torturom. (…) W czasie przesłuchań, jak też w czasie przerwy pomiędzy jednym przesłuchaniem a drugim, byłem ciągle bity przez Kwaska i oddziałowych kablem, kijem, nahajką plecioną ze skóry. (…). W czasie jednego z przesłuchań Kwasek w czasie pastwienia się nade mną wybił mi pięścią 10 zębów w górnej szczęce i 6 zębów w szczęce dolnej”.

Zarozumiały, z tendencją efekciarstwa

Zanim trafił do warszawskiej centrali MBP, Edmund Kwasek – były uczeń Gimnazjum im. Chreptowicza w Ostrowcu Świętokrzyskim, a w czasie wojny partyzant AL – pod koniec stycznia 1945 r. trafił do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach. Miał wówczas 22 lata. Swoją krwawą karierę zaczynał jako “oficer” tamtejszego Wydziału Śledczego, aby już na początku 1946 r. zostać naczelnikiem tego Wydziału. Tę “zaszczytną” funkcję pełnił przez następne trzy lata. Więźniów kieleckiego więzienia śledczego WUBP przy ul. Focha (obecnie Paderewskiego) przetrzymywano w małych, zawszonych celach i przesłuchiwano, stosując niewybredne metody, po kilka godzin dziennie. Przykład dawał Kwasek. Nie tylko katował osadzonych, ale występował też w roli ich “sędziego”. Tak było 11 lipca 1945 r., kiedy Okręgowy Sąd Wojskowy w Łodzi na sesji w Kielcach skazał żołnierza niepodległościowego podziemia Konrada Zygmunta Suwalskiego na karę śmierci.

Edmund Kwasek był na tym procesie ławnikiem. To jemu również powierzono prowadzenie śledztwa w sprawie pogromu kieleckiego. W przygotowaniu tej ubeckiej prowokacji brał udział Adam Humer.
Naczelnikiem Wydziału Śledczego WUBP w Kielcach Kwasek przestał być w 1948 r., aby przez rok pełnić to samo stanowisko w Gdańsku. Potem był już Departament X MBP, którego szef Józef Różański napisał w opinii służbowej: “Mjr Kwasek. Zdolny oficer śledczy. Może trochę zarozumiały, z tendencją efekciarstwa”.

Tadeusz M. Płużański
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Metody śledcze UB, sądy, wyroki. Polska rzeczywistość po II wojnie światowej.

Wydawać by się mogło, że XX w. po zakończeniu dwóch światowych konfliktów zbrojnych nie może przynieść już nic gorszego, że może być już tylko lepiej, że po latach niewoli i walki o niepodległość, która pochłonęła całe pokolenia, nastanie wreszcie spokój. Niestety okazało się inaczej. Manifest PKWN, marionetkowy rząd lubelski, proces szesnastu czy traktowanie żołnierzy Armii Krajowej, szybko ujawniły, że prawdziwa wolność jeszcze długo nie nadejdzie. Lata 1944 – 1956, nazywane okresem stalinowskim zapisały się jako jeden z najmroczniejszych rozdziałów w historii Polski. Władza inwigilowała obywateli na każdym kroku. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, któremu podlegały wojewódzkie, powiatowe i miejskie urzędy bezpieczeństwa siały postrach, a funkcjonariusze UB i ich agenci byli wszędzie. Nocne aresztowania przypominające raczej porwania niż działanie służb państwowych, bezprawne i brutalne przesłuchania, wymuszanie zeznań torturami były na porządku dziennym. W tryby tej okrutnej machiny można było trafić pod najbardziej błahymi i absurdalnymi zarzutami, m.in. za słuchanie zagranicznych audycji radiowych i ich komentowanie, krytykowanie władzy i ustroju komunistycznego, współpracy ze Związkiem Radzieckim oraz kolektywizacji wsi, ścigano osoby które komentowały sytuację gospodarczą w kraju czy chociażby żartowały z władzy. Zakazane było upamiętnianie ważnych dla Polaków rocznic i świąt.

Najbardziej zagrożeni byli ci, którzy podczas wojny zasłużyli się w walce o wolność, zwłaszcza członkowie Armii Krajowej, armii Andersa, osoby działające w konspiracji i ci którzy po wojnie postanowili nie składać broni, by walczyć dalej z nowym najeźdźcą. Wszyscy oni byli opluwani i szkalowani przez nową władzę. Deprecjonowano nawet najbardziej bohaterskie dokonania w walce podczas wojny, przedstawiając wszystkich jako zdrajców, faszystów, „zaplute karły reakcji” i pod takimi zarzutami dokonywano aresztowań. Do więzienia można było trafić za znajomość z kimś, kto działał w podziemiu, nawet, jeśli była to znajomość odległa. Nie można więc powiedzieć, że Polska w maju 1945 r. odzyskała wolność. Znalazła się pod okupacją sowiecką niesioną pod płaszczem haseł wyzwolenia kraju. Ci, którzy czynnie walczyli o wolność i działali w konspiracji, szybko zorientowali się w sytuacji i to oni jako pierwsi znaleźli się na celowniku służb bezpieczeństwa. Dla nich zakończenie II wojny światowej nie oznaczało wolności. Znów rozpoczęły się aresztowania, poniżanie, absurdalne wieloletnie wyroki więzienia lub jeszcze bardziej absurdalne wyroki śmierci. Działo się to na oczach innych państw, które zachłyśnięte euforią wielkiego zwycięstwa zignorowały najpierw niepokojące sygnały, a później pierwsze oznaki opanowywania Polski przez aparat represji i służby w pełni podległe Związkowi Radzieckiemu. Zakończyła się światowa wojna, a w Polsce pojawił się nowy agresor stosujący te same metody, jakie stosował okupant niemiecki: masowe aresztowania, odpowiedzialność zbiorowa, tortury, wymuszanie zeznań, bezprawne wyroki i tajne egzekucje.

Komuniści rozbudowali w Polsce sieć więzień karno-śledczych, wśród których do najcięższych należały Mokotów, Wronki, Rawicz, Fordon i Inowrocław. Krótko po wojnie było już 19 wojewódzkich urzędów bezpieczeństwa, 289 placówek powiatowych oraz 179 więzień i aresztów resortu bezpieczeństwa publicznego. Dodatkowo swoje siedziby posiadały GZI, NKWD czy NKGB. W każdym z tych miejsc katowano i zabijano Polaków podejrzewanych o niechęć do systemu komunistycznego. Droga przez mękę aresztowanego rozpoczynała się w aresztach śledczych Powiatowych Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego, gdy nagle, oderwany od domu, pracy i codziennych spraw trafiał do malutkiej celi. Pierwszą metodą śledczą, stosowaną
przez funkcjonariuszy UB była dezinformacja i całkowity brak wiadomości o przyczynie zatrzymania. O tym fakcie nikt też nie informował nawet najbliższej rodziny, człowiek po prostu znikał za murami Urzędu Bezpieczeństwa. Podejrzany trafiał do celi o wymiarach 2,2 na 4,5 m., którą dzielił nawet z ośmioma osobami. Przeważnie było jedno okno z grubymi kratami osłonięte od zewnątrz dodatkowo jeszcze tzw. blindą, czyli kawałkiem blachy sięgającym od parapetu do szczytu, tak że pozostawała tylko niewielka szpara, zapewniająca minimalny dopływ świeżego powietrza i światła, ale uniemożliwiająca zobaczenie czegokolwiek na zewnątrz. Nie było łóżek. Zastępowały je worki z niewielką ilością startej na sieczkę słomy, na dodatek nie zawsze ich liczba pokrywała się z ilością więźniów: „Sienniki, to wielkie słowo – były to jutowe, poprzecierane wory z garstką startej na sieczkę słomy(…) Mieliśmy 5 sienników na 8 ludzi. Układaliśmy je w poprzek celi, a spaliśmy wzdłuż głowami do siebie. Tylko w ten sposób 4 chłopów mogło się zmieścić na dwóch i pół siennika”. Poduszek nie było i nie można ich było niczym zastąpić, bo ubranie i buty po wieczornym apelu wystawiano przed drzwi. Wyposażenie celi uzupełniał jeszcze stojący w rogu przy drzwiach niczym nie osłonięty sedes. Dzień rozpoczynał się o 5 rano. Składano w kostkę sienniki, myto się w sedesie, ustawiano się boso i w bieliźnie na baczność pod ścianą i czekano na poranny apel. Po sprawdzeniu przez oddziałowego stanu osobowego pozwalano się ubrać. O 6:00 było śniadanie, na które składał się kubek czarnej zbożowej kawy i pół bochenka czarnego, półsurowego chleba. Wyżywienie w ciągu dnia uzupełniał obiad w postaci litra śmierdzącej wodnistej zupy z jarzynowego suszu, jeszcze z poniemieckich magazynów wojskowych. W zupie często pływały rozgotowane robaki, które zalęgły się w sproszkowanych warzywach. Całość kraszono olejem lub rozgotowanymi dorszami (razem z głowami i wnętrznościami). Na kolację podawano tą samą zupę i chleb (jeśli ktoś nie zjadł całej porannej porcji). W takich warunkach zatrzymany spędzał kilka dni, a nawet miesięcy zanim w ogóle wezwano go na przesłuchanie i dowiedział się za co trafił do aresztu. Dopiero wtedy rozpoczynała się prawdziwa gehenna więźnia.

Podstawowa strategia śledczych UB polegała na wymuszaniu przyznania się do winy i złożenia obciążających zeznań, bez względu na wszystko i stosując do osiągnięcia tego celu wszelkie możliwe sposoby, które przede wszystkim sprowadzały się do najbardziej wyszukanych tortur. A śledczy w tym względzie dysponowali niemal nieograniczoną paletą możliwości. Przesłuchanie trwało 7-15 godzin. Przez cały ten czas podejrzany był wyzywany, lżony i poniżany. Jeśli przesłuchiwany nie składał zeznań zgodnych z założeniem oficera śledczego, to systematycznie był bity i kopany po całym ciele: „(…) chwycił mnie za włosy, poderwał z taboretu i cisnął na podłogę. Rozpętało się prawdziwe piekło. Wszyscy trzej zaczęli mnie kopać gdzie popadło, jak piłka przelatywałem spod jednej ściany pod drugą. zwinięty w kłębek osłaniałem rękami twarz i oczy. Po jakimś czasie w ogóle przestałem cokolwiek czuć. Straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem leżałem pod ścianą(…)”; „Bili wszelkimi sposobami. Po upadku na ziemię nawet dziur mi narobili. Twarz mi tak spuchła, że na oczy nie widziałem. Bili, żeby zabić. Od tego katowania tyłek mi pękł, krew broczyła(…). Narzędziem chętnie wykorzystywanym podczas śledztwa był metalowy pręt lub pałka, którą uderzano z całej siły w pięty. Używano także linijki, bijąc nią więźnia po karku, obojczyku i rękach. Poza tym przypalano palce stóp czy wieszano głową w dół i podtapiano: „Tłukli we mnie jak w bęben, najczęściej metalowym prętem w pięty. To był straszny ból, myślałem, że zwariuję. Mieli też inną nie mniej ciekawą metodę. Wkładali mi papier pomiędzy palce u nóg i podpalali. Wieszali też na kiju głową w dół. W takiej sytuacji łapczywie się oddycha. Więc wlewali mi do nosa wodę z octem. To była straszna męczarnia. Dość szybko po tym wszystkim gardłem, uszami i nosem ciekła mi krew(…)”; „Po paru dniach ciało na ręce i karku zsiniało, jeszcze później zzieleniało. Każde uderzenie linijką sprawiało niewymowny ból. Jeszcze gorzej odczuwałem stukanie w głowę. Czułem, jak by wbijano mi igły i niesamowity, wibrujący przez całe ciało ból”.

Wymuszaniu zeznań służyły również proste ćwiczenia fizyczne, które jednak wykonywane w nienaturalnie dużych ilościach również stawały się torturą. Mowa tu o przysiadach. Kazano je robić całymi godzinami, bez przerwy. Kilkutysięczne powtórzenie tego ćwiczenia całkowicie wyczerpywało fizycznie więźnia, powodowało nieopisany ból, a nogi odmawiały posłuszeństwa, przy tym każda próba zrobienia sobie chwili przerwy lub nawet zachwianie równowagi kończyło się serią uderzeń i kopniaków: „Upadałem bez snu ze zmęczenia. Wylewali na mnie wiadro wody. Za chwilę znów kilka ciosów w twarz albo kopniaków w brzuch i od nowa przesłuchanie(…)
Zrobiłem tych przysiadów z kilka tysięcy(…)”.
Bardzo rozpowszechniona była metoda odwróconego stołka, która polegała na usadawianiu nagiego lub będącego w samej bieliźnie więźnia na nodze odwróconego stołka. Co chwilę podbijano mu nogi lub chwytano za stopy i okręcano. Podobnie działała metoda haka. Przesłuchiwanemu związywano nogi i ręce, a następnie kładąc skrępowane nogi na taborecie sadzano go w taki sposób, że cały ciężar ciała spoczywał na wystającym ze ściany haku: „(…)cóż to była za tortura. Cały ciężar ciała spoczywał na centymetrowej grubości wbitego w ścianę i zgiętego – w pewnej odległości i pod kątem prostym – żelaznego haka. W dodatku sadzają Cię tak, żebyś opierał się na kości ogonowej. Nawet niewielkie poruszenie powoduje, że hak wbija się w odbytnice. Ile razy ja przy tej operacji mdlałem…”.

Jeśli więzień mimo wszystko nie podpisywał obciążających zeznań poddawano go tzw. stójce. Ofiara w osobnej celi stała wyprostowana nago całą noc na betonowej podłodze, przy otwartym oknie, również zimą podczas mrozu. Strażnik co kilka minut zaglądał przez judasza i jeśli zauważył, że stójkowicz zrobił sobie przerwę lub zemdlał, to wpadał do środka zlewał go kubłem wody i biciem oraz kopniakami stawiał z powrotem na nogi. Rano dalsze przesłuchanie i znów powrót do stójki. Czasem trwało to kilka tygodni: „(…) Chodziło o to, żeby stójkowicz nie miał możliwości odpocząć lub, broń Boże, się przespać. Po kilku takich dniach i nocach najmocniejszypadał z nóg(…). Padał nagi na beton, ale też długo nie poleżał(…). Wylewano na niego wiadro zimnej wody i siłą stawiano na nogi”. Inną metodą wymuszania zeznań było zamykanie w karcerze, czyli w pomieszczeniu z betonową podłogą bez okien i żadnego wyposażenia, o takich wymiarach, że osoba w nim przetrzymywana nie mogła się ani położyć ani wyprostować. Otwór wentylacyjny zamykano latem, a otwierano zimą. Więzień przebywał tam nago, często po kostki w wodzie, we własnych odchodach i w całkowitych ciemnościach, nawet kilka tygodni. Wstrząsający obraz karceru przedstawia Ludwik Slaski w „Latach wykreślonych z życia”: „Przed umieszczeniem tam delikwenta otwierano zawór w rurze z fekaliami i wpuszczano je na betonową posadzkę do wysokości 3-5 cm. Jedyne okienko zamykano blaszaną szczelną okiennicą(…) w przybytku tym przebywałem okrągłe sto godzin bez jedzenia i picia, z krótkimi przerwami, w czasie których żądano ode mnie , bym się przyznał do nie popełnionych przestępstw. Był to okres kilkunastostopniowych mrozów , w piwnicy panował nie tylko smród, lecz i ziąb”.

Stosowano też system nękających przesłuchań, które uniemożliwiały sen i jedzenie. Gdy więzień odebrał swoją porcję posiłku zabierano go na przesłuchanie. Gdy wracał posiłek zdążył już wystygnąć, a ponieważ składał się z opisanych wcześniej składników, zimny był niemal niemożliwy do przełknięcia. Gdy przyszła pora następnego posiłku sytuacja się powtarzała. Nocą strażnik co kilka minut zaglądał do celi. Za każdym razem, gdy przesłuchiwany zaczynał zapadać w sen wyciągano go na przesłuchanie, zadając wciąż te same pytania: „I tak dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Pod koniec tej fazy nękającego śledztwa padałem z wyczerpania. Brak snu i permanentne niedojadanie pozbawiły mnie zupełnie sił. Wychudłem jak szkielet”.

Oprócz opisanych wyżej tortur by wymusić zeznania, stosowano także: wyrywanie paznokci oraz włosów z głowy czy z brody, miażdżono jądra w szufladach biurek i rażono prądem. Zakładano maskę gazową na twarz i zatykano ją uniemożliwiając oddychanie, przypalano świeczką pięty, wieszano na wieszaku za skute z tyłu ręce, wieszano głową w dół między biurkami na pręcie przeciągniętym pod kolanami i łokciami. Miażdżono palce przytrzaskując je drzwiami lub szufladą. Stosowano także szantaż, grożąc aresztowaniem i potraktowaniem w taki sam sposób np. całej rodziny. I wtedy nie były to czcze pogróżki. UB miało niemal nieograniczoną władzę. Trzeba też zaznaczyć, że wszystkich opisanych wyżej metod używano również wobec kobiet, dla których nie było taryfy ulgowej ze względu na płeć. Dodatkowo bardzo często dochodziło do wielokrotnych gwałtów. Powodowano poronienia bijąc kobiety w ciąży po brzuchu.

Po całej serii takich przesłuchań więzień wracał, a raczej był wrzucany nieprzytomny do swojej celi, bez paznokci, cały siny, z odbitymi nerkami, połamanymi rękami i nogami, ze zmiażdżonymi członkami. Nie było lekarza więc mógł liczyć tylko na pomoc współwięźniów: „Dwóch funkcjonariuszy wwlekło go do celi za nogi. Z ust mocno broczyła mu krew. Całą twarz miał zbroczoną krwią. Również krwią poplamione było jego ubranie. Gdy oglądałem jego ciało do pasa, to widziałem zasiniony prawy bok. Z ucha też sączyła się krew (…) Po kilku godzinach odzyskał przytomność lecz nie mógł mówić, bo miał wybite zęby i opuchniętą twarz (…) Przebywał w mojej celi przez około trzy dni. W tym czasie nie był leczony. Nie mógł nic jeść. Po tych trzech dniach został zabrany na kolejne przesłuchanie (…)”. Wiele osób nie doczekało nawet rozprawy i nigdy nie wróciło z przesłuchania. Po tym jak wyprowadzono ich z celi na przesłuchanie, wszelki słuch po nich zaginął. Było jasne, że funkcjonariusze UB dopuszczali się często po prostu zabójstw podczas śledztw, co potwierdza również fakt, że do dziś na terenach dawnych siedzib PUBP znajdowane są szczątki zakopanych tam ludzi.

Oczywiście takie traktowanie i metody nie wszyscy wytrzymywali. Wielu, co zrozumiałe, załamywało się i przyznawało do najbardziej absurdalnych zarzutów, podpisując wszystko, co podsuwali im śledczy. Niezależnie od tego czy ktoś się przyznał czy nie, sprawa i tak była już z góry przesądzona, pozostawała już tylko kwestia wymiaru kary. Tylko temu celowi służył następny etap, czyli sąd, który więźniowie nazywali „kiblowym”, ze względu na fakt, iż rozprawy nie odbywał się na sali rozpraw, ale w zwykłej celi, gdzie oskarżony siedział na „kiblu”, wiadrze lub w najlepszym wypadku na stołku. Sędzia odczytywał akt oskarżenia, będący zbiorem zeznań wymuszonych podczas brutalnych przesłuchań. Podsądni wielokrotnie odwoływali swoje zeznania tłumacząc, że były one na nich wymuszone torturami. W takich wypadkach sędzia zarządzał przerwę podczas której funkcjonariusze UB uczestniczący w rozprawie bili oskarżonego tak, by nie było to widoczne na twarzy, ale by ten nie miał już siły ani odwagi odwoływać zeznań. Trzeba zaznaczyć, że do całej zbrodniczej stalinowskiej machiny państwowej zaliczali się również sędziowie i w takich procesach raczej nie zdarzały się uniewinnienia. Tylko w latach 1944-1955 trybunały wojskowe wydały ok. 5 tys. wyroków śmierci oraz doprowadziły do skazania na wieloletnie więzienie tysiące Polaków niegodzących się z władzą komunistyczną. Miało to służyć izolacji i fizycznej eliminacji wszelkich wrogów systemu.

Po otrzymaniu wyroku skazani, bez względu na wymiar kary trafiali do jednego z kilku więzień: Mokotów, Wronki, Rawicz, Fordon i Inowrocław. Tam zamykano ich w celach o warunkach bardzo zbliżonych do wcześniejszych aresztów śledczych, z tym że teraz współwięźniami byli także zwykli kryminaliści oraz zdrajcy i kaci z czasów okupacji niemieckiej, co dla osób działających w organizacjach niepodległościowych i w konspiracji stanowiło dodatkowe upokorzenie. Cele były
różnej wielkości i przebywało w nich od 5-180(Mokotów) osób. Obraz „ogólniaka” na Mokotowie przedstawia Stanisław Krupa: „Trafiłem do 29 celi na pierwszym piętrze, jedynej tak dużej celi na Mokotowie. Dawniej znajdowało się tu 29 łóżek, ale po tych łóżkach nie było już ani śladu. Zastąpiły je jutowe, ze startą na sieczkę słomą, sienniki. Upchnęli tu ok. 180 ludzi. W dzień młyn(…) W nocy nieopisany tłok. Spaliśmy jeden przy drugim, jak sardynki upchane w puszce(…)”. W więzieniu nadal trwało maltretowanie osadzonych. Na porządku dziennym były pobicia, karcery, pozorowane egzekucje. Ponadto niedożywienie i brak opieki lekarskiej też robiło swoje. Według relacji osadzonych w więzieniu w Rawiczu, w 1949 r. wywożono kilkunastu zmarłych tygodniowo, a niektórzy w takich warunkach spędzali nawet po kilkanaście lat. Wszystko to miało jeden konkretny cel – wyniszczyć i dobić przeciwników władzy ludowej.

Więźniowie z długoletnimi wyrokami przebywali w tych samych celach co skazani na karę śmierci. Niektórzy czekali na jej wykonanie kilka miesięcy, a czasem nawet lat. Nikt nie informował skazanego o tym, że jego wyrok w drodze amnestii lub ułaskawienia został zamieniony na karę więzienia. Do celi w każdej chwili mógł wejść strażnik z poleceniem doprowadzenia skazańca na wykonanie wyroku, a działo się to każdego dnia. Można sobie tylko wyobrażać w jakim stanie nerwowym były osoby z kaesem: „(…)ci którzy mieli karę śmierci – a w niektórych celach było takich po kilkunastu – drżeli z nerwów: czyja dzisiaj kolej…”. Wyroki wykonywano nocą w specjalnych pomieszczeniach, przeważnie tzw. „strzałem katyńskim”, czyli w tył głowy. W taki sposób zginął np. mjr Łupaszka czy gen. August Emil Fieldorf „Nil”. Wyrok wykonywano także przez powieszenie lub rozstrzelanie. Nie było przy tym księdza, prokuratora ani naczelnika. Nie mniej bulwersujący był sposób postępowania z ciałami zamordowanych więźniów. Grzebano je nocą nago, bez trumny, w bezimiennych grobach w lasach, na polach, w dołach kloacznych, torfowiskach, stawach, rzekach czy na wysypiskach śmieci. Często zwłok pozbawiano głowy. Zdarzały się też przypadki oddawania ciał do zakładów anatomii w celach ćwiczeniowych. Do dziś nieznane są miejsca pochówku setek Metody śledcze UB, sądy, wyroki. Polska rzeczywistość po II wojnie światowej

Wydawać by się mogło, że XX w. po zakończeniu dwóch światowych konfliktów zbrojnych nie może przynieść już nic gorszego, że może być już tylko lepiej, że po latach niewoli i walki o niepodległość, która pochłonęła całe pokolenia, nastanie wreszcie spokój. Niestety okazało się inaczej. Manifest PKWN, marionetkowy rząd lubelski, proces szesnastu czy traktowanie żołnierzy Armii Krajowej, szybko ujawniły, że prawdziwa wolność jeszcze długo nie nadejdzie. Lata 1944 – 1956, nazywane okresem stalinowskim zapisały się jako jeden z najmroczniejszych rozdziałów w historii Polski. Władza inwigilowała obywateli na każdym kroku. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, któremu podlegały wojewódzkie, powiatowe i miejskie urzędy bezpieczeństwa siały postrach, a funkcjonariusze UB i ich agenci byli wszędzie. Nocne aresztowania przypominające raczej porwania niż działanie służb państwowych, bezprawne i brutalne przesłuchania, wymuszanie zeznań torturami były na porządku dziennym. W tryby tej okrutnej machiny można było trafić pod najbardziej błahymi i absurdalnymi zarzutami, m.in. za słuchanie zagranicznych audycji radiowych i ich komentowanie, krytykowanie władzy i ustroju komunistycznego, współpracy ze Związkiem Radzieckim oraz kolektywizacji wsi, ścigano osoby które komentowały sytuację gospodarczą w kraju czy chociażby żartowały z władzy. Zakazane było upamiętnianie ważnych dla Polaków rocznic i świąt.

Najbardziej zagrożeni byli ci, którzy podczas wojny zasłużyli się w walce o wolność, zwłaszcza członkowie Armii Krajowej, armii Andersa, osoby działające w konspiracji i ci którzy po wojnie postanowili nie składać broni, by walczyć dalej z nowym najeźdźcą. Wszyscy oni byli opluwani i szkalowani przez nową władzę. Deprecjonowano nawet najbardziej bohaterskie dokonania w walce podczas wojny, przedstawiając wszystkich jako zdrajców, faszystów, „zaplute karły reakcji” i pod takimi zarzutami dokonywano aresztowań. Do więzienia można było trafić za znajomość z kimś, kto działał w podziemiu, nawet, jeśli była to znajomość odległa. Nie można więc powiedzieć, że Polska w maju 1945 r. odzyskała wolność. Znalazła się pod okupacją sowiecką niesioną pod płaszczem haseł wyzwolenia kraju. Ci, którzy czynnie walczyli o wolność i działali w konspiracji, szybko zorientowali się w sytuacji i to oni jako pierwsi znaleźli się na celowniku służb bezpieczeństwa. Dla nich zakończenie II wojny światowej nie oznaczało wolności. Znów rozpoczęły się aresztowania, poniżanie, absurdalne wieloletnie wyroki więzienia lub jeszcze bardziej absurdalne wyroki śmierci. Działo się to na oczach innych państw, które zachłyśnięte euforią wielkiego zwycięstwa zignorowały najpierw niepokojące sygnały, a później pierwsze oznaki opanowywania Polski przez aparat represji i służby w pełni podległe Związkowi Radzieckiemu. Zakończyła się światowa wojna, a w Polsce pojawił się nowy agresor stosujący te same metody, jakie stosował okupant niemiecki: masowe aresztowania, odpowiedzialność zbiorowa, tortury, wymuszanie zeznań, bezprawne wyroki i tajne egzekucje.

Komuniści rozbudowali w Polsce sieć więzień karno-śledczych, wśród których do najcięższych należały Mokotów, Wronki, Rawicz, Fordon i Inowrocław. Krótko po wojnie było już 19 wojewódzkich urzędów bezpieczeństwa, 289 placówek powiatowych oraz 179 więzień i aresztów resortu bezpieczeństwa publicznego. Dodatkowo swoje siedziby posiadały GZI, NKWD czy NKGB. W każdym z tych miejsc katowano i zabijano Polaków podejrzewanych o niechęć do systemu komunistycznego. Droga przez mękę aresztowanego rozpoczynała się w aresztach śledczych Powiatowych Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego, gdy nagle, oderwany od domu, pracy i codziennych spraw trafiał do malutkiej celi. Pierwszą metodą śledczą, stosowaną
przez funkcjonariuszy UB była dezinformacja i całkowity brak wiadomości o przyczynie zatrzymania. O tym fakcie nikt też nie informował nawet najbliższej rodziny, człowiek po prostu znikał za murami Urzędu Bezpieczeństwa. Podejrzany trafiał do celi o wymiarach 2,2 na 4,5 m., którą dzielił nawet z ośmioma osobami. Przeważnie było jedno okno z grubymi kratami osłonięte od zewnątrz dodatkowo jeszcze tzw. blindą, czyli kawałkiem blachy sięgającym od parapetu do szczytu, tak że pozostawała tylko niewielka szpara, zapewniająca minimalny dopływ świeżego powietrza i światła, ale uniemożliwiająca zobaczenie czegokolwiek na zewnątrz. Nie było łóżek. Zastępowały je worki z niewielką ilością startej na sieczkę słomy, na dodatek nie zawsze ich liczba pokrywała się z ilością więźniów: „Sienniki, to wielkie słowo – były to jutowe, poprzecierane wory z garstką startej na sieczkę słomy(…) Mieliśmy 5 sienników na 8 ludzi. Układaliśmy je w poprzek celi, a spaliśmy wzdłuż głowami do siebie. Tylko w ten sposób 4 chłopów mogło się zmieścić na dwóch i pół siennika”. Poduszek nie było i nie można ich było niczym zastąpić, bo ubranie i buty po wieczornym apelu wystawiano przed drzwi. Wyposażenie celi uzupełniał jeszcze stojący w rogu przy drzwiach niczym nie osłonięty sedes. Dzień rozpoczynał się o 5 rano. Składano w kostkę sienniki, myto się w sedesie, ustawiano się boso i w bieliźnie na baczność pod ścianą i czekano na poranny apel. Po sprawdzeniu przez oddziałowego stanu osobowego pozwalano się ubrać. O 6:00 było śniadanie, na które składał się kubek czarnej zbożowej kawy i pół bochenka czarnego, półsurowego chleba. Wyżywienie w ciągu dnia uzupełniał obiad w postaci litra śmierdzącej wodnistej zupy z jarzynowego suszu, jeszcze z poniemieckich magazynów wojskowych. W zupie często pływały rozgotowane robaki, które zalęgły się w sproszkowanych warzywach. Całość kraszono olejem lub rozgotowanymi dorszami (razem z głowami i wnętrznościami). Na kolację podawano tą samą zupę i chleb (jeśli ktoś nie zjadł całej porannej porcji). W takich warunkach zatrzymany spędzał kilka dni, a nawet miesięcy zanim w ogóle wezwano go na przesłuchanie i dowiedział się za co trafił do aresztu. Dopiero wtedy rozpoczynała się prawdziwa gehenna więźnia.

Podstawowa strategia śledczych UB polegała na wymuszaniu przyznania się do winy i złożenia obciążających zeznań, bez względu na wszystko i stosując do osiągnięcia tego celu wszelkie możliwe sposoby, które przede wszystkim sprowadzały się do najbardziej wyszukanych tortur. A śledczy w tym względzie dysponowali niemal nieograniczoną paletą możliwości. Przesłuchanie trwało 7-15 godzin. Przez cały ten czas podejrzany był wyzywany, lżony i poniżany. Jeśli przesłuchiwany nie składał zeznań zgodnych z założeniem oficera śledczego, to systematycznie był bity i kopany po całym ciele: „(…) chwycił mnie za włosy, poderwał z taboretu i cisnął na podłogę. Rozpętało się prawdziwe piekło. Wszyscy trzej zaczęli mnie kopać gdzie popadło, jak piłka przelatywałem spod jednej ściany pod drugą. zwinięty w kłębek osłaniałem rękami twarz i oczy. Po jakimś czasie w ogóle przestałem cokolwiek czuć. Straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem leżałem pod ścianą(…)”; „Bili wszelkimi sposobami. Po upadku na ziemię nawet dziur mi narobili. Twarz mi tak spuchła, że na oczy nie widziałem. Bili, żeby zabić. Od tego katowania tyłek mi pękł, krew broczyła(…). Narzędziem chętnie wykorzystywanym podczas śledztwa był metalowy pręt lub pałka, którą uderzano z całej siły w pięty. Używano także linijki, bijąc nią więźnia po karku, obojczyku i rękach. Poza tym przypalano palce stóp czy wieszano głową w dół i podtapiano: „Tłukli we mnie jak w bęben, najczęściej metalowym prętem w pięty. To był straszny ból, myślałem, że zwariuję. Mieli też inną nie mniej ciekawą metodę. Wkładali mi papier pomiędzy palce u nóg i podpalali. Wieszali też na kiju głową w dół. W takiej sytuacji łapczywie się oddycha. Więc wlewali mi do nosa wodę z octem. To była straszna męczarnia. Dość szybko po tym wszystkim gardłem, uszami i nosem ciekła mi krew(…)”; „Po paru dniach ciało na ręce i karku zsiniało, jeszcze później zzieleniało. Każde uderzenie linijką sprawiało niewymowny ból. Jeszcze gorzej odczuwałem stukanie w głowę. Czułem, jak by wbijano mi igły i niesamowity, wibrujący przez całe ciało ból”.

Wymuszaniu zeznań służyły również proste ćwiczenia fizyczne, które jednak wykonywane w nienaturalnie dużych ilościach również stawały się torturą. Mowa tu o przysiadach. Kazano je robić całymi godzinami, bez przerwy. Kilkutysięczne powtórzenie tego ćwiczenia całkowicie wyczerpywało fizycznie więźnia, powodowało nieopisany ból, a nogi odmawiały posłuszeństwa, przy tym każda próba zrobienia sobie chwili przerwy lub nawet zachwianie równowagi kończyło się serią uderzeń i kopniaków: „Upadałem bez snu ze zmęczenia. Wylewali na mnie wiadro wody. Za chwilę znów kilka ciosów w twarz albo kopniaków w brzuch i od nowa przesłuchanie(…)
Zrobiłem tych przysiadów z kilka tysięcy(…)”.
Bardzo rozpowszechniona była metoda odwróconego stołka, która polegała na usadawianiu nagiego lub będącego w samej bieliźnie więźnia na nodze odwróconego stołka. Co chwilę podbijano mu nogi lub chwytano za stopy i okręcano. Podobnie działała metoda haka. Przesłuchiwanemu związywano nogi i ręce, a następnie kładąc skrępowane nogi na taborecie sadzano go w taki sposób, że cały ciężar ciała spoczywał na wystającym ze ściany haku: „(…)cóż to była za tortura. Cały ciężar ciała spoczywał na centymetrowej grubości wbitego w ścianę i zgiętego – w pewnej odległości i pod kątem prostym – żelaznego haka. W dodatku sadzają Cię tak, żebyś opierał się na kości ogonowej. Nawet niewielkie poruszenie powoduje, że hak wbija się w odbytnice. Ile razy ja przy tej operacji mdlałem…”.

Jeśli więzień mimo wszystko nie podpisywał obciążających zeznań poddawano go tzw. stójce. Ofiara w osobnej celi stała wyprostowana nago całą noc na betonowej podłodze, przy otwartym oknie, również zimą podczas mrozu. Strażnik co kilka minut zaglądał przez judasza i jeśli zauważył, że stójkowicz zrobił sobie przerwę lub zemdlał, to wpadał do środka zlewał go kubłem wody i biciem oraz kopniakami stawiał z powrotem na nogi. Rano dalsze przesłuchanie i znów powrót do stójki. Czasem trwało to kilka tygodni: „(…) Chodziło o to, żeby stójkowicz nie miał możliwości odpocząć lub, broń Boże, się przespać. Po kilku takich dniach i nocach najmocniejszypadał z nóg(…). Padał nagi na beton, ale też długo nie poleżał(…). Wylewano na niego wiadro zimnej wody i siłą stawiano na nogi”. Inną metodą wymuszania zeznań było zamykanie w karcerze, czyli w pomieszczeniu z betonową podłogą bez okien i żadnego wyposażenia, o takich wymiarach, że osoba w nim przetrzymywana nie mogła się ani położyć ani wyprostować. Otwór wentylacyjny zamykano latem, a otwierano zimą. Więzień przebywał tam nago, często po kostki w wodzie, we własnych odchodach i w całkowitych ciemnościach, nawet kilka tygodni. Wstrząsający obraz karceru przedstawia Ludwik Slaski w „Latach wykreślonych z życia”: „Przed umieszczeniem tam delikwenta otwierano zawór w rurze z fekaliami i wpuszczano je na betonową posadzkę do wysokości 3-5 cm. Jedyne okienko zamykano blaszaną szczelną okiennicą(…) w przybytku tym przebywałem okrągłe sto godzin bez jedzenia i picia, z krótkimi przerwami, w czasie których żądano ode mnie , bym się przyznał do nie popełnionych przestępstw. Był to okres kilkunastostopniowych mrozów , w piwnicy panował nie tylko smród, lecz i ziąb”.

Stosowano też system nękających przesłuchań, które uniemożliwiały sen i jedzenie. Gdy więzień odebrał swoją porcję posiłku zabierano go na przesłuchanie. Gdy wracał posiłek zdążył już wystygnąć, a ponieważ składał się z opisanych wcześniej składników, zimny był niemal niemożliwy do przełknięcia. Gdy przyszła pora następnego posiłku sytuacja się powtarzała. Nocą strażnik co kilka minut zaglądał do celi. Za każdym razem, gdy przesłuchiwany zaczynał zapadać w sen wyciągano go na przesłuchanie, zadając wciąż te same pytania: „I tak dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Pod koniec tej fazy nękającego śledztwa padałem z wyczerpania. Brak snu i permanentne niedojadanie pozbawiły mnie zupełnie sił. Wychudłem jak szkielet”.

Oprócz opisanych wyżej tortur by wymusić zeznania, stosowano także: wyrywanie paznokci oraz włosów z głowy czy z brody, miażdżono jądra w szufladach biurek i rażono prądem. Zakładano maskę gazową na twarz i zatykano ją uniemożliwiając oddychanie, przypalano świeczką pięty, wieszano na wieszaku za skute z tyłu ręce, wieszano głową w dół między biurkami na pręcie przeciągniętym pod kolanami i łokciami. Miażdżono palce przytrzaskując je drzwiami lub szufladą. Stosowano także szantaż, grożąc aresztowaniem i potraktowaniem w taki sam sposób np. całej rodziny. I wtedy nie były to czcze pogróżki. UB miało niemal nieograniczoną władzę. Trzeba też zaznaczyć, że wszystkich opisanych wyżej metod używano również wobec kobiet, dla których nie było taryfy ulgowej ze względu na płeć. Dodatkowo bardzo często dochodziło do wielokrotnych gwałtów. Powodowano poronienia bijąc kobiety w ciąży po brzuchu.

Po całej serii takich przesłuchań więzień wracał, a raczej był wrzucany nieprzytomny do swojej celi, bez paznokci, cały siny, z odbitymi nerkami, połamanymi rękami i nogami, ze zmiażdżonymi członkami. Nie było lekarza więc mógł liczyć tylko na pomoc współwięźniów: „Dwóch funkcjonariuszy wwlekło go do celi za nogi. Z ust mocno broczyła mu krew. Całą twarz miał zbroczoną krwią. Również krwią poplamione było jego ubranie. Gdy oglądałem jego ciało do pasa, to widziałem zasiniony prawy bok. Z ucha też sączyła się krew (…) Po kilku godzinach odzyskał przytomność lecz nie mógł mówić, bo miał wybite zęby i opuchniętą twarz (…) Przebywał w mojej celi przez około trzy dni. W tym czasie nie był leczony. Nie mógł nic jeść. Po tych trzech dniach został zabrany na kolejne przesłuchanie (…)”. Wiele osób nie doczekało nawet rozprawy i nigdy nie wróciło z przesłuchania. Po tym jak wyprowadzono ich z celi na przesłuchanie, wszelki słuch po nich zaginął. Było jasne, że funkcjonariusze UB dopuszczali się często po prostu zabójstw podczas śledztw, co potwierdza również fakt, że do dziś na terenach dawnych siedzib PUBP znajdowane są szczątki zakopanych tam ludzi.

Oczywiście takie traktowanie i metody nie wszyscy wytrzymywali. Wielu, co zrozumiałe, załamywało się i przyznawało do najbardziej absurdalnych zarzutów, podpisując wszystko, co podsuwali im śledczy. Niezależnie od tego czy ktoś się przyznał czy nie, sprawa i tak była już z góry przesądzona, pozostawała już tylko kwestia wymiaru kary. Tylko temu celowi służył następny etap, czyli sąd, który więźniowie nazywali „kiblowym”, ze względu na fakt, iż rozprawy nie odbywał się na sali rozpraw, ale w zwykłej celi, gdzie oskarżony siedział na „kiblu”, wiadrze lub w najlepszym wypadku na stołku. Sędzia odczytywał akt oskarżenia, będący zbiorem zeznań wymuszonych podczas brutalnych przesłuchań. Podsądni wielokrotnie odwoływali swoje zeznania tłumacząc, że były one na nich wymuszone torturami. W takich wypadkach sędzia zarządzał przerwę podczas której funkcjonariusze UB uczestniczący w rozprawie bili oskarżonego tak, by nie było to widoczne na twarzy, ale by ten nie miał już siły ani odwagi odwoływać zeznań. Trzeba zaznaczyć, że do całej zbrodniczej stalinowskiej machiny państwowej zaliczali się również sędziowie i w takich procesach raczej nie zdarzały się uniewinnienia. Tylko w latach 1944-1955 trybunały wojskowe wydały ok. 5 tys. wyroków śmierci oraz doprowadziły do skazania na wieloletnie więzienie tysiące Polaków niegodzących się z władzą komunistyczną. Miało to służyć izolacji i fizycznej eliminacji wszelkich wrogów systemu.

Po otrzymaniu wyroku skazani, bez względu na wymiar kary trafiali do jednego z kilku więzień: Mokotów, Wronki, Rawicz, Fordon i Inowrocław. Tam zamykano ich w celach o warunkach bardzo zbliżonych do wcześniejszych aresztów śledczych, z tym że teraz współwięźniami byli także zwykli kryminaliści oraz zdrajcy i kaci z czasów okupacji niemieckiej, co dla osób działających w organizacjach niepodległościowych i w konspiracji stanowiło dodatkowe upokorzenie. Cele były
różnej wielkości i przebywało w nich od 5-180(Mokotów) osób. Obraz „ogólniaka” na Mokotowie przedstawia Stanisław Krupa: „Trafiłem do 29 celi na pierwszym piętrze, jedynej tak dużej celi na Mokotowie. Dawniej znajdowało się tu 29 łóżek, ale po tych łóżkach nie było już ani śladu. Zastąpiły je jutowe, ze startą na sieczkę słomą, sienniki. Upchnęli tu ok. 180 ludzi. W dzień młyn(…) W nocy nieopisany tłok. Spaliśmy jeden przy drugim, jak sardynki upchane w puszce(…)”. W więzieniu nadal trwało maltretowanie osadzonych. Na porządku dziennym były pobicia, karcery, pozorowane egzekucje. Ponadto niedożywienie i brak opieki lekarskiej też robiło swoje. Według relacji osadzonych w więzieniu w Rawiczu, w 1949 r. wywożono kilkunastu zmarłych tygodniowo, a niektórzy w takich warunkach spędzali nawet po kilkanaście lat. Wszystko to miało jeden konkretny cel – wyniszczyć i dobić przeciwników władzy ludowej.

Więźniowie z długoletnimi wyrokami przebywali w tych samych celach co skazani na karę śmierci. Niektórzy czekali na jej wykonanie kilka miesięcy, a czasem nawet lat. Nikt nie informował skazanego o tym, że jego wyrok w drodze amnestii lub ułaskawienia został zamieniony na karę więzienia. Do celi w każdej chwili mógł wejść strażnik z poleceniem doprowadzenia skazańca na wykonanie wyroku, a działo się to każdego dnia. Można sobie tylko wyobrażać w jakim stanie nerwowym były osoby z kaesem: „(…)ci którzy mieli karę śmierci – a w niektórych celach było takich po kilkunastu – drżeli z nerwów: czyja dzisiaj kolej…”. Wyroki wykonywano nocą w specjalnych pomieszczeniach, przeważnie tzw. „strzałem katyńskim”, czyli w tył głowy. W taki sposób zginął np. mjr Łupaszka czy gen. August Emil Fieldorf „Nil”. Wyrok wykonywano także przez powieszenie lub rozstrzelanie. Nie było przy tym księdza, prokuratora ani naczelnika. Nie mniej bulwersujący był sposób postępowania z ciałami zamordowanych więźniów. Grzebano je nocą nago, bez trumny, w bezimiennych grobach w lasach, na polach, w dołach kloacznych, torfowiskach, stawach, rzekach czy na wysypiskach śmieci. Często zwłok pozbawiano głowy. Zdarzały się też przypadki oddawania ciał do zakładów anatomii w celach ćwiczeniowych. Do dziś nieznane są miejsca pochówku setek Metody śledcze UB, sądy, wyroki. Polska rzeczywistość po II wojnie światowej

Wydawać by się mogło, że XX w. po zakończeniu dwóch światowych konfliktów zbrojnych nie może przynieść już nic gorszego, że może być już tylko lepiej, że po latach niewoli i walki o niepodległość, która pochłonęła całe pokolenia, nastanie wreszcie spokój. Niestety okazało się inaczej. Manifest PKWN, marionetkowy rząd lubelski, proces szesnastu czy traktowanie żołnierzy Armii Krajowej, szybko ujawniły, że prawdziwa wolność jeszcze długo nie nadejdzie. Lata 1944 – 1956, nazywane okresem stalinowskim zapisały się jako jeden z najmroczniejszych rozdziałów w historii Polski. Władza inwigilowała obywateli na każdym kroku. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, któremu podlegały wojewódzkie, powiatowe i miejskie urzędy bezpieczeństwa siały postrach, a funkcjonariusze UB i ich agenci byli wszędzie. Nocne aresztowania przypominające raczej porwania niż działanie służb państwowych, bezprawne i brutalne przesłuchania, wymuszanie zeznań torturami były na porządku dziennym. W tryby tej okrutnej machiny można było trafić pod najbardziej błahymi i absurdalnymi zarzutami, m.in. za słuchanie zagranicznych audycji radiowych i ich komentowanie, krytykowanie władzy i ustroju komunistycznego, współpracy ze Związkiem Radzieckim oraz kolektywizacji wsi, ścigano osoby które komentowały sytuację gospodarczą w kraju czy chociażby żartowały z władzy. Zakazane było upamiętnianie ważnych dla Polaków rocznic i świąt.

Najbardziej zagrożeni byli ci, którzy podczas wojny zasłużyli się w walce o wolność, zwłaszcza członkowie Armii Krajowej, armii Andersa, osoby działające w konspiracji i ci którzy po wojnie postanowili nie składać broni, by walczyć dalej z nowym najeźdźcą. Wszyscy oni byli opluwani i szkalowani przez nową władzę. Deprecjonowano nawet najbardziej bohaterskie dokonania w walce podczas wojny, przedstawiając wszystkich jako zdrajców, faszystów, „zaplute karły reakcji” i pod takimi zarzutami dokonywano aresztowań. Do więzienia można było trafić za znajomość z kimś, kto działał w podziemiu, nawet, jeśli była to znajomość odległa. Nie można więc powiedzieć, że Polska w maju 1945 r. odzyskała wolność. Znalazła się pod okupacją sowiecką niesioną pod płaszczem haseł wyzwolenia kraju. Ci, którzy czynnie walczyli o wolność i działali w konspiracji, szybko zorientowali się w sytuacji i to oni jako pierwsi znaleźli się na celowniku służb bezpieczeństwa. Dla nich zakończenie II wojny światowej nie oznaczało wolności. Znów rozpoczęły się aresztowania, poniżanie, absurdalne wieloletnie wyroki więzienia lub jeszcze bardziej absurdalne wyroki śmierci. Działo się to na oczach innych państw, które zachłyśnięte euforią wielkiego zwycięstwa zignorowały najpierw niepokojące sygnały, a później pierwsze oznaki opanowywania Polski przez aparat represji i służby w pełni podległe Związkowi Radzieckiemu. Zakończyła się światowa wojna, a w Polsce pojawił się nowy agresor stosujący te same metody, jakie stosował okupant niemiecki: masowe aresztowania, odpowiedzialność zbiorowa, tortury, wymuszanie zeznań, bezprawne wyroki i tajne egzekucje.

Komuniści rozbudowali w Polsce sieć więzień karno-śledczych, wśród których do najcięższych należały Mokotów, Wronki, Rawicz, Fordon i Inowrocław. Krótko po wojnie było już 19 wojewódzkich urzędów bezpieczeństwa, 289 placówek powiatowych oraz 179 więzień i aresztów resortu bezpieczeństwa publicznego. Dodatkowo swoje siedziby posiadały GZI, NKWD czy NKGB. W każdym z tych miejsc katowano i zabijano Polaków podejrzewanych o niechęć do systemu komunistycznego. Droga przez mękę aresztowanego rozpoczynała się w aresztach śledczych Powiatowych Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego, gdy nagle, oderwany od domu, pracy i codziennych spraw trafiał do malutkiej celi. Pierwszą metodą śledczą, stosowaną
przez funkcjonariuszy UB była dezinformacja i całkowity brak wiadomości o przyczynie zatrzymania. O tym fakcie nikt też nie informował nawet najbliższej rodziny, człowiek po prostu znikał za murami Urzędu Bezpieczeństwa. Podejrzany trafiał do celi o wymiarach 2,2 na 4,5 m., którą dzielił nawet z ośmioma osobami. Przeważnie było jedno okno z grubymi kratami osłonięte od zewnątrz dodatkowo jeszcze tzw. blindą, czyli kawałkiem blachy sięgającym od parapetu do szczytu, tak że pozostawała tylko niewielka szpara, zapewniająca minimalny dopływ świeżego powietrza i światła, ale uniemożliwiająca zobaczenie czegokolwiek na zewnątrz. Nie było łóżek. Zastępowały je worki z niewielką ilością startej na sieczkę słomy, na dodatek nie zawsze ich liczba pokrywała się z ilością więźniów: „Sienniki, to wielkie słowo – były to jutowe, poprzecierane wory z garstką startej na sieczkę słomy(…) Mieliśmy 5 sienników na 8 ludzi. Układaliśmy je w poprzek celi, a spaliśmy wzdłuż głowami do siebie. Tylko w ten sposób 4 chłopów mogło się zmieścić na dwóch i pół siennika”. Poduszek nie było i nie można ich było niczym zastąpić, bo ubranie i buty po wieczornym apelu wystawiano przed drzwi. Wyposażenie celi uzupełniał jeszcze stojący w rogu przy drzwiach niczym nie osłonięty sedes. Dzień rozpoczynał się o 5 rano. Składano w kostkę sienniki, myto się w sedesie, ustawiano się boso i w bieliźnie na baczność pod ścianą i czekano na poranny apel. Po sprawdzeniu przez oddziałowego stanu osobowego pozwalano się ubrać. O 6:00 było śniadanie, na które składał się kubek czarnej zbożowej kawy i pół bochenka czarnego, półsurowego chleba. Wyżywienie w ciągu dnia uzupełniał obiad w postaci litra śmierdzącej wodnistej zupy z jarzynowego suszu, jeszcze z poniemieckich magazynów wojskowych. W zupie często pływały rozgotowane robaki, które zalęgły się w sproszkowanych warzywach. Całość kraszono olejem lub rozgotowanymi dorszami (razem z głowami i wnętrznościami). Na kolację podawano tą samą zupę i chleb (jeśli ktoś nie zjadł całej porannej porcji). W takich warunkach zatrzymany spędzał kilka dni, a nawet miesięcy zanim w ogóle wezwano go na przesłuchanie i dowiedział się za co trafił do aresztu. Dopiero wtedy rozpoczynała się prawdziwa gehenna więźnia.

Podstawowa strategia śledczych UB polegała na wymuszaniu przyznania się do winy i złożenia obciążających zeznań, bez względu na wszystko i stosując do osiągnięcia tego celu wszelkie możliwe sposoby, które przede wszystkim sprowadzały się do najbardziej wyszukanych tortur. A śledczy w tym względzie dysponowali niemal nieograniczoną paletą możliwości. Przesłuchanie trwało 7-15 godzin. Przez cały ten czas podejrzany był wyzywany, lżony i poniżany. Jeśli przesłuchiwany nie składał zeznań zgodnych z założeniem oficera śledczego, to systematycznie był bity i kopany po całym ciele: „(…) chwycił mnie za włosy, poderwał z taboretu i cisnął na podłogę. Rozpętało się prawdziwe piekło. Wszyscy trzej zaczęli mnie kopać gdzie popadło, jak piłka przelatywałem spod jednej ściany pod drugą. zwinięty w kłębek osłaniałem rękami twarz i oczy. Po jakimś czasie w ogóle przestałem cokolwiek czuć. Straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem leżałem pod ścianą(…)”; „Bili wszelkimi sposobami. Po upadku na ziemię nawet dziur mi narobili. Twarz mi tak spuchła, że na oczy nie widziałem. Bili, żeby zabić. Od tego katowania tyłek mi pękł, krew broczyła(…). Narzędziem chętnie wykorzystywanym podczas śledztwa był metalowy pręt lub pałka, którą uderzano z całej siły w pięty. Używano także linijki, bijąc nią więźnia po karku, obojczyku i rękach. Poza tym przypalano palce stóp czy wieszano głową w dół i podtapiano: „Tłukli we mnie jak w bęben, najczęściej metalowym prętem w pięty. To był straszny ból, myślałem, że zwariuję. Mieli też inną nie mniej ciekawą metodę. Wkładali mi papier pomiędzy palce u nóg i podpalali. Wieszali też na kiju głową w dół. W takiej sytuacji łapczywie się oddycha. Więc wlewali mi do nosa wodę z octem. To była straszna męczarnia. Dość szybko po tym wszystkim gardłem, uszami i nosem ciekła mi krew(…)”; „Po paru dniach ciało na ręce i karku zsiniało, jeszcze później zzieleniało. Każde uderzenie linijką sprawiało niewymowny ból. Jeszcze gorzej odczuwałem stukanie w głowę. Czułem, jak by wbijano mi igły i niesamowity, wibrujący przez całe ciało ból”.

Wymuszaniu zeznań służyły również proste ćwiczenia fizyczne, które jednak wykonywane w nienaturalnie dużych ilościach również stawały się torturą. Mowa tu o przysiadach. Kazano je robić całymi godzinami, bez przerwy. Kilkutysięczne powtórzenie tego ćwiczenia całkowicie wyczerpywało fizycznie więźnia, powodowało nieopisany ból, a nogi odmawiały posłuszeństwa, przy tym każda próba zrobienia sobie chwili przerwy lub nawet zachwianie równowagi kończyło się serią uderzeń i kopniaków: „Upadałem bez snu ze zmęczenia. Wylewali na mnie wiadro wody. Za chwilę znów kilka ciosów w twarz albo kopniaków w brzuch i od nowa przesłuchanie(…)
Zrobiłem tych przysiadów z kilka tysięcy(…)”.
Bardzo rozpowszechniona była metoda odwróconego stołka, która polegała na usadawianiu nagiego lub będącego w samej bieliźnie więźnia na nodze odwróconego stołka. Co chwilę podbijano mu nogi lub chwytano za stopy i okręcano. Podobnie działała metoda haka. Przesłuchiwanemu związywano nogi i ręce, a następnie kładąc skrępowane nogi na taborecie sadzano go w taki sposób, że cały ciężar ciała spoczywał na wystającym ze ściany haku: „(…)cóż to była za tortura. Cały ciężar ciała spoczywał na centymetrowej grubości wbitego w ścianę i zgiętego – w pewnej odległości i pod kątem prostym – żelaznego haka. W dodatku sadzają Cię tak, żebyś opierał się na kości ogonowej. Nawet niewielkie poruszenie powoduje, że hak wbija się w odbytnice. Ile razy ja przy tej operacji mdlałem…”.

Jeśli więzień mimo wszystko nie podpisywał obciążających zeznań poddawano go tzw. stójce. Ofiara w osobnej celi stała wyprostowana nago całą noc na betonowej podłodze, przy otwartym oknie, również zimą podczas mrozu. Strażnik co kilka minut zaglądał przez judasza i jeśli zauważył, że stójkowicz zrobił sobie przerwę lub zemdlał, to wpadał do środka zlewał go kubłem wody i biciem oraz kopniakami stawiał z powrotem na nogi. Rano dalsze przesłuchanie i znów powrót do stójki. Czasem trwało to kilka tygodni: „(…) Chodziło o to, żeby stójkowicz nie miał możliwości odpocząć lub, broń Boże, się przespać. Po kilku takich dniach i nocach najmocniejszypadał z nóg(…). Padał nagi na beton, ale też długo nie poleżał(…). Wylewano na niego wiadro zimnej wody i siłą stawiano na nogi”. Inną metodą wymuszania zeznań było zamykanie w karcerze, czyli w pomieszczeniu z betonową podłogą bez okien i żadnego wyposażenia, o takich wymiarach, że osoba w nim przetrzymywana nie mogła się ani położyć ani wyprostować. Otwór wentylacyjny zamykano latem, a otwierano zimą. Więzień przebywał tam nago, często po kostki w wodzie, we własnych odchodach i w całkowitych ciemnościach, nawet kilka tygodni. Wstrząsający obraz karceru przedstawia Ludwik Slaski w „Latach wykreślonych z życia”: „Przed umieszczeniem tam delikwenta otwierano zawór w rurze z fekaliami i wpuszczano je na betonową posadzkę do wysokości 3-5 cm. Jedyne okienko zamykano blaszaną szczelną okiennicą(…) w przybytku tym przebywałem okrągłe sto godzin bez jedzenia i picia, z krótkimi przerwami, w czasie których żądano ode mnie , bym się przyznał do nie popełnionych przestępstw. Był to okres kilkunastostopniowych mrozów , w piwnicy panował nie tylko smród, lecz i ziąb”.

Stosowano też system nękających przesłuchań, które uniemożliwiały sen i jedzenie. Gdy więzień odebrał swoją porcję posiłku zabierano go na przesłuchanie. Gdy wracał posiłek zdążył już wystygnąć, a ponieważ składał się z opisanych wcześniej składników, zimny był niemal niemożliwy do przełknięcia. Gdy przyszła pora następnego posiłku sytuacja się powtarzała. Nocą strażnik co kilka minut zaglądał do celi. Za każdym razem, gdy przesłuchiwany zaczynał zapadać w sen wyciągano go na przesłuchanie, zadając wciąż te same pytania: „I tak dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Pod koniec tej fazy nękającego śledztwa padałem z wyczerpania. Brak snu i permanentne niedojadanie pozbawiły mnie zupełnie sił. Wychudłem jak szkielet”.

Oprócz opisanych wyżej tortur by wymusić zeznania, stosowano także: wyrywanie paznokci oraz włosów z głowy czy z brody, miażdżono jądra w szufladach biurek i rażono prądem. Zakładano maskę gazową na twarz i zatykano ją uniemożliwiając oddychanie, przypalano świeczką pięty, wieszano na wieszaku za skute z tyłu ręce, wieszano głową w dół między biurkami na pręcie przeciągniętym pod kolanami i łokciami. Miażdżono palce przytrzaskując je drzwiami lub szufladą. Stosowano także szantaż, grożąc aresztowaniem i potraktowaniem w taki sam sposób np. całej rodziny. I wtedy nie były to czcze pogróżki. UB miało niemal nieograniczoną władzę. Trzeba też zaznaczyć, że wszystkich opisanych wyżej metod używano również wobec kobiet, dla których nie było taryfy ulgowej ze względu na płeć. Dodatkowo bardzo często dochodziło do wielokrotnych gwałtów. Powodowano poronienia bijąc kobiety w ciąży po brzuchu.

Po całej serii takich przesłuchań więzień wracał, a raczej był wrzucany nieprzytomny do swojej celi, bez paznokci, cały siny, z odbitymi nerkami, połamanymi rękami i nogami, ze zmiażdżonymi członkami. Nie było lekarza więc mógł liczyć tylko na pomoc współwięźniów: „Dwóch funkcjonariuszy wwlekło go do celi za nogi. Z ust mocno broczyła mu krew. Całą twarz miał zbroczoną krwią. Również krwią poplamione było jego ubranie. Gdy oglądałem jego ciało do pasa, to widziałem zasiniony prawy bok. Z ucha też sączyła się krew (…) Po kilku godzinach odzyskał przytomność lecz nie mógł mówić, bo miał wybite zęby i opuchniętą twarz (…) Przebywał w mojej celi przez około trzy dni. W tym czasie nie był leczony. Nie mógł nic jeść. Po tych trzech dniach został zabrany na kolejne przesłuchanie (…)”. Wiele osób nie doczekało nawet rozprawy i nigdy nie wróciło z przesłuchania. Po tym jak wyprowadzono ich z celi na przesłuchanie, wszelki słuch po nich zaginął. Było jasne, że funkcjonariusze UB dopuszczali się często po prostu zabójstw podczas śledztw, co potwierdza również fakt, że do dziś na terenach dawnych siedzib PUBP znajdowane są szczątki zakopanych tam ludzi.

Oczywiście takie traktowanie i metody nie wszyscy wytrzymywali. Wielu, co zrozumiałe, załamywało się i przyznawało do najbardziej absurdalnych zarzutów, podpisując wszystko, co podsuwali im śledczy. Niezależnie od tego czy ktoś się przyznał czy nie, sprawa i tak była już z góry przesądzona, pozostawała już tylko kwestia wymiaru kary. Tylko temu celowi służył następny etap, czyli sąd, który więźniowie nazywali „kiblowym”, ze względu na fakt, iż rozprawy nie odbywał się na sali rozpraw, ale w zwykłej celi, gdzie oskarżony siedział na „kiblu”, wiadrze lub w najlepszym wypadku na stołku. Sędzia odczytywał akt oskarżenia, będący zbiorem zeznań wymuszonych podczas brutalnych przesłuchań. Podsądni wielokrotnie odwoływali swoje zeznania tłumacząc, że były one na nich wymuszone torturami. W takich wypadkach sędzia zarządzał przerwę podczas której funkcjonariusze UB uczestniczący w rozprawie bili oskarżonego tak, by nie było to widoczne na twarzy, ale by ten nie miał już siły ani odwagi odwoływać zeznań. Trzeba zaznaczyć, że do całej zbrodniczej stalinowskiej machiny państwowej zaliczali się również sędziowie i w takich procesach raczej nie zdarzały się uniewinnienia. Tylko w latach 1944-1955 trybunały wojskowe wydały ok. 5 tys. wyroków śmierci oraz doprowadziły do skazania na wieloletnie więzienie tysiące Polaków niegodzących się z władzą komunistyczną. Miało to służyć izolacji i fizycznej eliminacji wszelkich wrogów systemu.

Po otrzymaniu wyroku skazani, bez względu na wymiar kary trafiali do jednego z kilku więzień: Mokotów, Wronki, Rawicz, Fordon i Inowrocław. Tam zamykano ich w celach o warunkach bardzo zbliżonych do wcześniejszych aresztów śledczych, z tym że teraz współwięźniami byli także zwykli kryminaliści oraz zdrajcy i kaci z czasów okupacji niemieckiej, co dla osób działających w organizacjach niepodległościowych i w konspiracji stanowiło dodatkowe upokorzenie. Cele były
różnej wielkości i przebywało w nich od 5-180(Mokotów) osób. Obraz „ogólniaka” na Mokotowie przedstawia Stanisław Krupa: „Trafiłem do 29 celi na pierwszym piętrze, jedynej tak dużej celi na Mokotowie. Dawniej znajdowało się tu 29 łóżek, ale po tych łóżkach nie było już ani śladu. Zastąpiły je jutowe, ze startą na sieczkę słomą, sienniki. Upchnęli tu ok. 180 ludzi. W dzień młyn(…) W nocy nieopisany tłok. Spaliśmy jeden przy drugim, jak sardynki upchane w puszce(…)”. W więzieniu nadal trwało maltretowanie osadzonych. Na porządku dziennym były pobicia, karcery, pozorowane egzekucje. Ponadto niedożywienie i brak opieki lekarskiej też robiło swoje. Według relacji osadzonych w więzieniu w Rawiczu, w 1949 r. wywożono kilkunastu zmarłych tygodniowo, a niektórzy w takich warunkach spędzali nawet po kilkanaście lat. Wszystko to miało jeden konkretny cel – wyniszczyć i dobić przeciwników władzy ludowej.

Więźniowie z długoletnimi wyrokami przebywali w tych samych celach co skazani na karę śmierci. Niektórzy czekali na jej wykonanie kilka miesięcy, a czasem nawet lat. Nikt nie informował skazanego o tym, że jego wyrok w drodze amnestii lub ułaskawienia został zamieniony na karę więzienia. Do celi w każdej chwili mógł wejść strażnik z poleceniem doprowadzenia skazańca na wykonanie wyroku, a działo się to każdego dnia. Można sobie tylko wyobrażać w jakim stanie nerwowym były osoby z kaesem: „(…)ci którzy mieli karę śmierci – a w niektórych celach było takich po kilkunastu – drżeli z nerwów: czyja dzisiaj kolej…”. Wyroki wykonywano nocą w specjalnych pomieszczeniach, przeważnie tzw. „strzałem katyńskim”, czyli w tył głowy. W taki sposób zginął np. mjr Łupaszka czy gen. August Emil Fieldorf „Nil”. Wyrok wykonywano także przez powieszenie lub rozstrzelanie. Nie było przy tym księdza, prokuratora ani naczelnika. Nie mniej bulwersujący był sposób postępowania z ciałami zamordowanych więźniów. Grzebano je nocą nago, bez trumny, w bezimiennych grobach w lasach, na polach, w dołach kloacznych, torfowiskach, stawach, rzekach czy na wysypiskach śmieci. Często zwłok pozbawiano głowy. Zdarzały się też przypadki oddawania ciał do zakładów anatomii w celach ćwiczeniowych. Do dziś nieznane są miejsca pochówku setek wymordowanych przez bezpiekę żołnierzy, dowódców Polski Podziemnej i działaczy Podziemnej i działaczy niepodległościowych.
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

„Amnestia z 22 lutego 1947r. niczego nie odmieniła. Nadal tropiono i mordowano nie tylko tych, którzy nie chcieli się ujawnić, ale także tych, którzy to uczynili. Władza ludowa jeszcze raz zademonstrowała wtedy, co są warte jej zobowiązania i przyrzeczenia.” – Jerzy Ślaski

Komuniści po przejęciu władzy w Polsce jako pierwszorzędny cel postawili sobie likwidację polskiego podziemia niepodległościowego. W tym celu wystosowali oni ustawy amnestyjne, które były swego rodzaju łapankami, bo ani myśleli wywiązać się z ustalonych ustaw. Normalnym zjawiskiem był fakt, iż po wnikliwej analizie zgromadzonych materiałów tj. prawdziwych adresów, nazwisk i innych danych komuniści starali się aresztować ujawnionych, którzy byli bardziej aktywni w oddziałach partyzanckich, oraz na placówkach, pod rzekomym zarzutem prowadzenia dalszej działalności antypaństwowej. Aktywni członkowie podziemia byli wnikliwie śledzeni, podsłuchiwani i wielokrotnie wzywani na przesłuchania – często przez bardzo długie lata, oraz zakładano na nich w Urzędach Bezpieczeństwa Publicznego kwestionariusze ewidencyjno-obserwacyjne.

Śmiało można orzec, że uchwała amnestyjna z 22 lutego 1947 r. nie odpowiadała swej podręcznikowej definicji. Była to pułapka na żołnierzy WiN i innych organizacji „poakowskich” (AK została rozwiązana rozkazem gen. Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka” 19 stycznia 1945r. – przyp. red.). Miała ten sam cel co dekret o amnestii wydany z mocą ustawy sejmowej dnia 2 sierpnia 1945 r. tyle, że działała na dużo większą skalę. Amnestia była ściśle powiązana ze sfałszowanymi przez komunistów wyborami z 19 stycznia 1947 r. kiedy to rozgoryczone porażką PSL-u w wyborach podziemie niepodległościowe na skutek braku reakcji aliantów na komunistyczne fałszerstwo zamiast demokratycznych wyborów, oraz na fakt iż państwa zachodniej Europy uznały Polskę pod rządami sowietów, świadomi braku perspektyw żołnierze WiN, NSZ, NZW i innych niepodległościowych organizacji zmuszeni byli przyjąć ten symboliczny kielich goryczy od komunistycznych władz, zdając się tym samym na łaskę rządu Polski Ludowej sterowanego Moskwą.

Ustawa weszła w życie z dniem 25 lutym 1947 r. i z założenia miała trwać dwa miesiące do 25 kwietnia 1947 r. Nie przewidziano możliwości jej przedłużenia w odróżnieniu do poprzedniej amnestii którą przedłużono do połowy października 1945 r.

Miała ona obejmować głównie członków zbrojnego podziemia, zarówno prowadzących działalność konspiracyjną jak i tych, którzy już odsiadywali wyroki w więzieniach za przestępstwa polityczne. W stosunku do osadzonych w zakładach karnych amnestia przewidywała zmianę kary.

W artykule 6. § 1. ustawy amnestyjnej czytamy:
1) „darowuje się kary grzywny oraz kary pozbawienia wolności, orzeczone w rozmiarze nie powyżej lat 2-ch.
2) łagodzi się o połowę kary pozbawienia wolności, orzeczone w rozmiarze powyżej lat 2-ch, lecz nie ponad lat 6,
3) łagodzi się o ⅓ kary pozbawienia wolności orzeczone w rozmiarze ponad lat 6,
4) zamienia się karę śmierci lub karę dożywotniego więzienia na karę 15 lat więzienia.”


W celu dokładnej infiltracji podziemia niepodległościowego przy okazji ujawniania się poszczególnych jego członków przy Powiatowych Urzędach Bezpieczeństwa Publicznego powołane zostały Państwowe Komisje Amnestyjne na mocy zarządzenia ówczesnego Ministra Bezpieczeństwa Publicznego Stanisława Radkiewicza z 23 lutego 1947 r.

Każdy ujawniający się musiał stawić się przed takową komisją oraz powinien zdać broń i wypełnić szczegółowe oświadczenie, w którym podawał swoją przynależność organizacyjną, pseudonim, fałszywe nazwiska z których ujawniający się korzystał, rodzaj używanej broni oraz szereg innych informacji istotnych dla funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, np. należało dokładnie opisać działalność w oddziale partyzanckim, uwzględniając akcje przeciwko władzy ludowej.

Wyłączone spod działania amnestii zostały jednak przestępstwa kwalifikowane przez władze jako szczególnie ciężkie, jak wyjaśniano „świadczące o tym, że sprawca jest świadomym i niepoprawnym wrogiem narodu i państwa”, m.in. szpiegostwo.

W wyniku amnestii z 22 lutego 1947 r. praktycznie przestało istnieć zorganizowane podziemie zbrojne w kraju. Wiedza uzyskana przez funkcjonariuszy UB od ujawniających się ludzi ułatwiła dotarcie do osób, które nadal się ukrywały, a także uzupełniła brakujące dane na temat podziemia w Polsce. Od tego momentu władza komunistyczna w kraju nie musiała się obawiać zorganizowanego oporu. Według oficjalnych danych wyżej opisana ustawa objęła łącznie 76 774 osoby, z czego 53 517 osób wyszło z podziemia, a swą niepodległościową działalność ujawniło 23 257 osób przebywających w więzieniach.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Mordercy Polaków – Żydzi w UB

Ofiarami żydowskich sędziów, prokuratorów, prezesów sądów i prokuratorów wojskowych padło wielu przedwojennych oficerów Wojska Polskiego, oraz bohaterów Armii Krajowej, WiN, ZWZ, którzy po decyzji powrotu do kraju byli oskarżani o szpiegostwo, torturowani w celu wymuszenia przyznania się do winy i skazywani na śmierć. Oto kilku z nich:

Gen. August Emil Fieldorf pseudonim “Nil“, żołnierz Legionów Polskich, dowódca 51 pp. Strzelców Kresowych w kampanii wrześniowej, komendant “Kedywu” KG AK, komendant organizacji Niepodległość “Nie”, po wojnie więzień łagrów sowieckich, po powrocie do kraju oskarżony przez żydowskie UB o współpracę z Niemcami, więziony razem z niemieckim generałem SS Sporenbergiem i płk. Wenzlem.
 Skazany na karę śmierci za odmowę współpracy i wydania polecenia aby jego podkomendni wykonywali polecenia żydowskich morderców z UB. Oskarżycielem był żydowski prokurator Beniamin Wajbloch, przewodniczącym składu sędziowskiego była żydówka Gurkowska. Po rozprawie rewizyjnej w Sądzie Najwyższym któremu przewodził żyd dr. Mertz wyrok śmierci utrzymano, generał Fieldorf został stracony strzałem w tył głowy 24 lutego 1953 w piwnicach żydowskiej katowni na Mokotowie.

Ppłk. Zdzisław Barbasiewicz celująco ukończył Szkołę Podchorążych w Ostrowi Mazowieckiej, we Wrześniu 1939 walczył w 95 pp 39 DP pod Dęblinem, Krasnymstawem, Cześnikami, Suchowolą i Krasnobrodem. Za walki pod Cześnikami otrzymał Krzyż Walecznych, inne odznaczenia to: Order Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, Virtuti Militari, Krzyż Partyzancki. Aresztowany i torturowany w kwietniu 1950, skazany na śmierć 29.X.1951 przez żydów ppłk. Feliksa Aspis i mjr. Karczmarza.
 
Mjr. Zefrin Machalla absolwent Szkoły Podchorążych w Komorowie. Po klęsce wrześniowej zatrzymany przez sowietów podczas próby przekroczenia granicy w okolicach Stanisławowa. Zesłany do katorżniczej pracy w łagrze, a potem z armią gen. Andersa walczy na zachodzie.
Powraca do kraju i służy w Oddziale II Sztabu Generalnego. W kwietniu 1950 usunięty z wojska, aresztowany i torturowany przez żyda płk. Kochana. Oskarżycielem był żyd płk. Frenkiel, skład sędziowski to żydzi ppłk. Aspis, mjr. Karczmarz i ppor. Stefan Szechter brat Adama Michnika. Stracony 10. I. 1952 roku.
 
Płk. pilot Bernard Adamiecki, przedwojenny wykładowca Wyższej Szkoły Lotniczej, służył w siłach powietrznych Armii Modlin. W 1940 nawiązuje kontakt z komendantem ZWZ “Grotem” Roweckim. Uczestniczył w przerzutach polskich lotników na zachód, w Powstaniu Warszawskim po którym dostaje się do niewoli. Po wojnie w wojsku, aresztowany 21.X.1950 przesłuchującym był już wymieniony żyd płk. Amons, oskarżycielem był żyd kpt. Lindauer, sądzony w procesie zbiorowym z innymi polskimi oficerami. Składowi morderców przewodniczył żyd płk. Parzecki, tym razem oskarżycielem był ten sam płk. Amons.  Płk. Adamicki rozstrzelany został 7.VIII. 1952 w więzieniu mokotowskim.

Płk. pilot Szczepan Scibior komendant Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie, wspaniały pilot 305 Dywizjonu Bombowego Ziemi Wielkopolskiej, kawaler Virtuti Militari V klasy i Krzyża Walecznych. Aresztowany i torturowany przez tych samych żydów Urbaniaka i Kulaka, oskarżany przez żydów Amonsa i Lindauera, skazany jak wszyscy polscy oficerowie za “nikczemną zdradę ojczyzny” na karę śmierci przez żyda płk. Parzeckiego.   Zamordowany 7.VII.1951 w więzieniu mokotowskim.
 
Kmdr.  Stanisław Artur Mieszkowski  aresztowany w październiku 1950 jako dowódca Floty Wojennej, torturowany i męczony przez dwa lata przez żydów kpt. Sterna, por. Turczyńskiego, kpt. Kulika i ppor. Gieca. W zeznaniach z przesłuchania odnotowano następującą wypowiedź torturowanego kmdr. Mieszkowskiego “Wy się zajmujecie prowokatorstwem, to jest wasz zawód! jesteście mordercami w imię waszej racji. Jesteście bez czci i wiary ze skóry obdarci, padliną żyjący Tatarzy!” Na procesie oskarżał żyd Leonard Azarkiewicz, skazany na karę śmierci i zamordowany 16.XII.1952 r. w więzieniu mokotowskim.
 
Ppłk. Marian Orlik absolwent szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej. Do niewoli niemieckiej dostał się 5.X.1939, wieziony w oflagu do końca wojny. Po powrocie do kraju powrócił do służby wojskowej, zamierzał podjąć studia w akademii Sztabu Generalnego, uznany w raporcie GZI uznany antysemita za redagowanie listu do marszałka Zymirskiego w sprawie usunięcia ze sztabu dwóch oficerów narodowości żydowskiej. W maju dwaj żydzi szefowie GZI – Wozniesieński i Skulbaszewski podpisali nakaz aresztowania. Oskarżycielem był jedyny w tym towarzystwie Polak ze wsi kolo Przasnysza mjr. Stanisław Banaszek. Skazany na kare śmierci przez żydów ppłk. Krupskiego, płk. Krasuckiego i mjr. Wnorowskiego.
 
Ppłk. Aleksander Kita absolwent szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej, uczestnik kampanii wrześniowej w Armii “Prusy”, wojnę spędza w niemieckich oflagach. Po wojnie wraca do kraju, przygotowuje się do studiów w Akademii Sztabu Generalnego, awansuje do stopnia pułkownika. Aresztowany 23.V.1952 r. przez trzy tygodnie maltretowany w celu wymuszenia ‘przyznania się do winy’, sadzony we wspólnym procesie z wcześniej wymienionymi płk. Glowackim, ppłk. Orlikiem przez żyda ppłk. Juliusza Krupskiego.  Zamordowany 3.XII.1952 r.
 
Ppłk. pilot Roman Rypson oficer Pułku Ułanów Krechowieckich, absolwent Oficerskiej Szkoły Lotnictwa, po wybuchu wojny dowódca eskadry obserwacyjnej, dwukrotnie unikał niewoli niemieckiej. Po powrocie do kraju zostaje wykładowca pułku lotniczego w Radomiu i szkoły lotniczej w Dęblinie. W 1950 szef Wydziału Planowania Dowództwa Wojsk Lotniczych. Aresztowany, torturowany i sądzony 15.X.1952 przez żyda ppłk. Krupskiego, skazany na karę śmierci i zamordowany 28.IV.1953 r.
 
Wszyscy zamordowani przez żydowskie UB oficerowie byli grzebani bezimiennie a zwłok nigdy nie wydawano rodzinom. 
Po 1956 żyd Marian Rybicki w roli prokuratora Generalnego PRL wręczył wdowom i sierotom po wszystkich zamordowanych przez żydów polskich żołnierzach i oficerach akty unieważnienia wydanych na nich wyroków.
 

Główni sprawcy morderstw na tysiącach polskich oficerów to żydzi: 

Amons
Skulbaczewski
Wozniesinski
Aspis
Azarkiewicz
Drochomirecki
Feldman
Frenkiel
Graff
Hochberg
Karczmarz
Karliner, 
Karpiński
Ligeza
Lityński   (krewny Jana Lityńskiego, masona)
Szechter   – (syn Ozjasza Szechtera, stalinowca, fanatycznego komunisty, jednego z przywódców Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, ktora konsekwentnie dążyła do rozbicia Polski; brat Adama Michnika)
Milcyn
Świątkowski
Widaj
Wizelberg
Wnorowski
Wolińska
Mertz
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Leonard Świderski – oszczerca i agent UB

W okresie PRL władze komunistyczne zwalczały wszelkie przejawy krytykę ustroju, który uważały do doskonały. Jednak jak pokazała historia, wcale taki doskonały nie był i posiadał wiele wad. Komunizm chcąc podporządkować sobie również sumienia ludzi, często atakował Kościół katolicki i ludzi, z nim związanych np. duchowieństwo. W tym celu posługiwał się osobami, których przeszłość i reputacja była dyskusyjna. Jedną z takich osób szkalujących obraz duchowieństwa katolickiego był Leonard Świderski. Nasz ,,bohater’’ urodził się w 1903r.i był synem rymarza i praczki. W 1919r. wstąpił do Seminarium Duchownego w Płocku, gdzie zauważono jego potencjał naukowy, toteż szybko wysłano go na francuską Sorbonę. Powrócił do Polski mając doktoraty z filozofii i teologii. Przełożeni powierzyli mu stanowisko ojca duchownego w płockim seminarium oraz był opiekunem kobiet działając w strukturach Akcji Katolickiej.

W tym okresie jego działalności doszło do skandalu obyczajowego, gdyż był krytykowany za zbyt częste kontakty z kobietami co duchowny tłumaczył zajmowanym stanowiskiem. W jednej z lokalnych gazet czytelnik nazwał go ,,Rasputinem’’. Było to powodem ostrej krytyki ze strony przełożonego płockiej Akcji Katolickiej Czesława Kaczmarka, który określił jego zachowanie jako przynoszące hańbę duchowieństwu. Jednak przełożony postanowił dać szansę zdolnemu księdzu, zabierając go do nowo obejmowanej diecezji kieleckiej. Tam piastował urząd sekretarza biskupa oraz kanclerza kurii. Od pierwszych dni pobytu Świderski zaczął prowadzić swego rodzaju pamiętnik, który wkrótce miał stać się głośny. Po wojnie nasz kapłan był zaangażowany się w ruch Księży patriotów, którzy jawnie popierali ustrój Polski Ludowej. Zaś od 1947r. był tajnym współpracownikiem UB. Wraz z aresztowaniem biskupa Kaczmarka 20.I.1951r. pamiętnik z kłamliwymi oskarżeniami znalazł się w rękach UB. Kaczmarka po pokazowym procesie skazano na karę 12 lat więzienia, jednak wyszedł na mocy amnestii w 1957r. co było powodem kolejnego ataku ze strony Świderskiego i komunistów. W 1960r. dziennik rozesłano po wszystkich diecezjach oraz wysłano go osobie w którą uderzał bezpośrednio, a mianowicie biskupa Kaczmarka. Ukazany w pamiętnikach obraz Kaczmarka przedstawiał osobę biskupa jako rozwiązłą, chciwą, nadużywającą zajmowane stanowisko dla uzyskania korzyści materialnych.

W odpowiedzi na próby szkalowania, Kaczmarek wysyła do Jana XXIII list z rezygnacją, której papież nie przyjmuje, za to poleca Episkopatowi Polski przyjrzeć się dokładnie osobie księdza Świderskiego. Już w styczniu 1960r. zostaje on zawieszony w funkcji kapłana oraz obłożony ekskomuniką. Wówczas pod plebanię do Nawarzyc podjeżdżają ciężarówki Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW), które zabierają Świderskiego do willi pod Jelenią Górą, gdzie miał pracować nad drugą częścią pamiętników. Wydano je w 1962r. pod tytułem ,,Oglądały oczy moje’’ nakładem Ludowej Spółdzielni Wydawniczej. Drugie wydanie atakowało nie tylko śmiertelnie chorego w tym okresie biskupa Kaczmarka, lecz również księży opozycyjnych wobec władz komunistycznych. Władysław Gomułka był zachwycony książką, którą wydano w kilku nakładach i popularyzowano zarówno wśród ludzi, jak również aktywu partyjnego. W początkach lat 80’’ Świderski przenosi się do Cieplic, gdzie będzie mieszkać aż do swojej śmierci w 1991r. Kilka miesięcy przed śmiercią odwiedza go biskup Henryk Gulbinowicz, z którym po spotkaniu łamie się opłatkiem. Przed śmiercią Świderski mówi, że nigdy nie powinien być księdzem, co ukazuje nam jego głębokie przemyślenia i krytykę wobec własnej osoby. Kościół katolicki mimo ataków i oszczerstw z jego strony nie sprzeciwił się w sprawie jego chrześcijańskiego pogrzebu.
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Polscy śledczy okresu stalinowskiego i ich metody działania

Z chwilą wprowadzenia rządów komunistycznych w Polsce po II wojnie światowej rozpoczęto brutalną rozprawę z podziemiem niepodległościowym. Aby jednak zdusić pragnienie wolnego państwa przez działaczy niepodległościowych potrzebowano ludzi bezwzględnie wykonujących polecenia nowej władzy. Ludzie ci byli całkowicie oddani sprawie i idei państwa komunistycznego. Śledczy okresu stalinowskiego w Polsce, bo o nich mowa za pomocą różnych metod ,,wyciskali’’ zeznania od przesłuchiwanych osób. Warto zatem dokładniej przyjrzeć się metodom ich ,,pracy’’ aby mieć pogląd na działalność śledczych omawianego okresu.

Lata 1944-1956 w Polsce są określane mianem okresu stalinowskiego, ze względu na podobieństwo z terrorem panującym w ZSRR. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego było odpowiedzialne za utrzymanie komunistycznej władzy w kraju i było obok Informacji Wojskowej winne represji na działaczach niepodległościowych. Ponieważ koronnym dowodem winy jest przyznanie się do zarzucanych czynów, zadaniem śledczych okresu stalinowskiego było uzyskanie zeznań oraz dowodów winy od aresztowanego.

Śledztwo dzieliło się na dwa etapy, którego pierwszy etap był nazywany ,,operacyjnym’’. Podczas I fazy śledztwa oskarżony był przesłuchiwany przez śledczych, którzy zwykle zatrzymali aresztowanego. Chodziło o podanie kontaktów, nazwisk, dzięki, którym możliwe byłyby kolejne zatrzymania rzekomych ,,wspólników’’. W pierwszym etapie śledztwa popularną metodą przesłuchań był konwejer, czyli ciągłe przesłuchiwanie więźnia bez jego odpoczynku. Zmieniali się tylko śledczy, którzy zastraszali i często bili więźnia. Po zakończeniu I etapu rozpoczynało się tzw. śledztwo pierwiastkowe, czyli szczegółowe dochodzenie w sprawie aresztowanego. Chodziło o uzyskanie wyczerpujących wyjaśnień co do działalności oskarżonego, kontaktów, powiązań. Wówczas dopiero rozpoczynało się ,,wyciskanie’’ zeznań od oskarżonego. Więzień zwykle nie był bity, jeśli złożył wyczerpujące zeznania i szedł na współpracę ze śledczymi. Jednak czasem trudno przyznać się do fałszywych zarzutów. W celu uzyskania zeznań lub przyznania się do winy śledczy UB stosowali rozmaite metody presji psychicznej i fizycznej. W początkowym okresie stalinizmu w Polsce śledczy stosowali niezwykle brutalne metody np. porażenie prądem, okładanie pięściami, bicie pałkami, przypalanie, wkładanie szpilek pod paznokcie i wiele innych. Oczywiście, stosowane metody różniły się w zależności od danego urzędu np. na Podhalu podczas przesłuchań więźniów szczuto psami. Rotmistrz Pilecki określił że ,,Oświęcim to była igraszka’’ przy tym czego doświadczył podczas śledztwa prowadzonego przez UB. Po brutalnym pobiciu podczas przesłuchania więzień był znowu umieszczany w celi i po kilku dniach znowu wzywany na następne przesłuchanie. Starano się wpoić w więźnia przekonanie, że śledztwo będzie trwało tak długo aż śledczy nie uzyskają wyczerpujących zeznań lub przyznania się do winy. Ponadto śledczy na masową skalę stosowali tzw. udręczenie psychiczne więźnia, który wcześniej czy później musiał się załamać. Metody prowadzenia śledztw w dużej mierze zależały od wykształcenia jakie posiadał śledczy. Zgodnie z twierdzeniem dr Filipa Musiała prymitywny śledczy zwykle za pomocą pięści uzyskiwał zeznania, zaś wykształcony uciekał się do podstępu. Przykładem klasycznego podstępu było danie więźniowi ,,słowa honoru’’, że osobom przez niego wskazanym nic nie grozi i nie zostaną represjonowane. Ważnym faktem jest, że śledczy często korzystali z pomocy tzw. sowietników, czyli oficerów NKWD wprawionych w przesłuchaniach więźniów. Dzięki fachowej pomocy śledczy prowadzili przesłuchanie tak, aby uzyskać informacje od więźnia nie zabijając go przy tym co zresztą nie zawsze się udawało. Po zakończeniu całego śledztwa akta przesłuchań były przekazywane prokuraturze, która wysyłała je dla danego sądu i na tym rola śledczego się kończyła.

Podsumowując śledczy okresu stalinowskiego w Polsce cechowali się stosowaniem niezwykle brutalnych metod przesłuchań. Dzięki ich ,,pracy’’ tysiące działaczy podziemia niepodległościowego zostało skazanych często bezpodstawnie przez sądy. Niestety, duża część śledczych tego okresu nigdy nie odpowiedziała za swoje zbrodnie do końca życia ciesząc się resortowymi emeryturami.
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Okres stalinizmu w komunistycznej Polsce charakteryzował się bezwzględnym funkcjonowaniem aparatu bezpieczeństwa. Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa (UB) oraz przedstawiciele aparatu sądowniczego Polski Ludowej wielokrotnie łamali prawo i dopuszczali się licznych zbrodni. Po upadku komunizmu w Polsce tylko nieliczni z tych co mieli niewinną krew na rękach stanęła przed wymiarem sprawiedliwości. Obecnie wielu nieosądzonych zbrodniarzy zasłania się złym stanem zdrowia, brakiem pamięci odnośnie minionych wydarzeń tym samym skutecznie wymykając się sprawiedliwości. Najlepszym przykładem unikania odpowiedzialności za swoje czyny jest przykład stalinowskiego prokuratora Kazimierza Graffa.

W 2007r. śledczy Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) skierowali do sądu akt oskarżenia wobec Kazimierza Graffa, który jako prokurator w grudniu 1947r. pozwolił na bezprawne aresztowanie działacza niepodległościowego Stanisława Figurskiego. Bezprawne aresztowanie Figurskiego to niestety jedyny zarzut wobec Graffa, mimo iż uczestniczył on w osądzeniu wielu żołnierzy Armii Krajowej. Najsłynniejszą ofiarą Graffa był twórca Konspiracyjnego Wojska Polskiego (KWP) tj. Stanisław Sojczyński ,,Warszyc’’ przy, którego egzekucji osobiście uczestniczył.

Kazimierz Graff urodził się w 11 listopada 1917r. w rodzinie żydowskiego kupca Maurycego i Gustawy z domu Simonberg. Graff był absolwentem prawa na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie jeszcze jako student był działaczem Komunistycznego Związku Młodzieży ,,Życie’’. Był również uczestnikiem kampanii wrześniowej po zakończeniu, której znalazł się w zajętych przez ZSRR wschodnich obszarach II RP. W tym okresie był m.in. inspektorem domów akademickich we Lwowie oraz administratorem Państwowego Instytutu Krajoznawstwa. Wraz z atakiem III Rzeszy na ZSRR Graff wycofuje się poza obszar działań wojennych, gdzie pracuje m.in. w fabryce przetworów mięsnych i zakładzie metalurgicznym. Wraz z tworzeniem się dywizji Ludowego Wojska Polskiego w ZSRR Graff wstępuje w ich szeregi i walczy m.in. pod Lenino. Po zakończeniu II wojny światowej Graff zostaje prokuratorem w aparacie sądowniczym powojennej Polski.

Jako prokurator Graff w 1946r. wraz z Czesławem Łapińskim oskarżał Stanisława Sojczyńskiego oraz jego współpracowników z KWP o zamach w celu obalenia istniejącego ustroju. W wyniku pokazowego 3- dniowego procesu Stanisława Sojczyńskiego oraz 8 jego współpracowników stracono 17 lutego 1947r. w Łodzi na trzy dni przed ogłoszeniem amnestii. Do dziś nie wiadomo gdzie UB pochowało Sojczyńskiego. Za udział w osądzeniu Sojczyńskiego komunistyczne władze awansowało Graffa, którego w 1949r. widzimy już jako zastępcę Naczelnego Prokuratora Wojskowego.

Za udział w mordzie sądowym na Stanisławie Sojczyńskim ,,Warszycu’’ i jego współpracownikach Graff nigdy nie stanął przed sądem, ponieważ większość dokumentów dotyczących tej sprawy została zniszczona. Ostatecznie Graff do końca życia (2012r.) cieszył się wysoką resortową emeryturą, zaś po śmierci jego ciało spoczęło na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach…
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Wacław Lange – stalinowski prokurator, który uniknął kary

Niestety, po upadku komunizmu w Polsce sądy niepodległego państwa nie potrafiły osądzić wielu zbrodniarzy okresu stalinowskiego. Wielu z tych co mieli na sumieniu życie polskich patriotów uniknęło kary i do końca życia cieszyli się wysokimi resortowymi emeryturami. Dodatkowo wielu z nich po upadku komunizmu gloryfikowało się i podawało za partyzantów walczących z niemieckim okupantem np. Stanisław Szot kierownik lubelskiego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Najlepszym przykładem uniknięcia kary przez zbrodniarza jest sprawa stalinowskiego prokuratora Wacława Lange.

Wacław Lange urodził się w 1924r. i przed wybuchem II wojny światowej pracował jako kancelista. Z chwilą instalowania w powojennej Polsce systemu komunistycznego, Lange odbył błyskawiczny kurs prokuratorski. W latach 1945-1954 Lange pełnił funkcje podprokuratora Wojskowych Prokuratur Rejonowych w Białymstoku, Lublinie oraz w Warszawie. Pełniąc tę funkcję Lange dopuścił się wielu nadużyć oraz aktów bezprawia np. domagał się natychmiastowego wykonania kary śmierci wobec czterech skazanych pozbawiając ich prawa prośby o łaskę. Jak podaje Tadeusz Płużański wyrok wykonano na miejscu tj. na sali sądowej w obecności widzów. Jednego z tych, który przeżył serię z karabinu dobił strzałem z pistoletu członek składu sędziowskiego. Ponadto, Lange uczestniczył w procesach wyjazdowych, które odbywały się w terenie np. na polu. Wówczas pośpiesznie ustawiano stoły i krzesła, zaś sędziowie odczytywali tylko z góry wydany wyrok. Z reguły zapadały tylko wyroki śmierci, które wykonywano natychmiast. Podczas tych pseudo procesów, które jak ustalił Instytut Pamięci Narodowej (IPN) trwały, zaledwie kilkanaście minut nie sporządzano żadnych protokołów rozprawy. Dopiero po jakimś czasie sporządzano dokumentację, która była antydatowana. Po zakończeniu pracy w Prokuraturze Wojskowej Lange odbył, zaledwie roczny kurs prawniczy na UMCS w Lublinie i został adwokatem.

Po upadku komunizmu w Polsce Lange został oskarżony przez IPN o kilka mordów sądowych. Zarzucano mu m.in. że 24 grudnia 1946r. (Wigilia Bożego Narodzenia) podżegał skład sędziowski o wymierzenie wobec Aleksandra Florczuka kary śmierci, która była niewspółmiernie wysoka do zarzucanych mu czynów. Aleksandra Florczuka rozstrzelano bezpośrednio po ogłoszeniu wyroku przy obecności prokuratora Lange. Postawiony przed wymiarem sprawiedliwości III RP Lange twierdził, iż wypełniał tylko polecenia przełożonych. Usprawiedliwiał się, że postępował wówczas niezgodnie z własnym sumieniem oraz ubolewał nad losem tych, których skazano bezpodstawnie. Mimo grożącej mu wysokiej kary więzienia Lange przebywał w celi, zaledwie kilka dni… Niestety, sędziowie niepodległej Polski dopatrzyli się szeregu błędów proceduralnych, które ich zdaniem uniemożliwiają skazanie stalinowskiego zbrodniarza…
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Losy sędzi, która skazała na śmierć gen. Augusta Emila Fieldorfa ,,Nila’’

Nawet w obecnych czasach duża część zbrodni okresu stalinowskiego w Polsce nigdy nie została rozliczona. Wielu zbrodniarzy mających na krew na rękach uniknęło sprawiedliwości i do końca życia wiodło spokojne życie ciesząc się wysokimi resortowymi emeryturami. Przykładem nieudolności polskiego wymiaru sprawiedliwości oraz bezkarności sprawców nawet najgłośniejszych mordów sądowych jest przykład sędzi Marii Gurowskiej.

Maria Gurowska (Maria Górowska) urodziła się w 1915r. w rodzinie żydowskiej i jej panieńskie nazwisko brzmiało Zand. Jej ojciec Moryc był łódzkim buchalterem i zajmował się pośrednictwem w handlu. Maria Gurowska w okresie międzywojennym ukończyła Państwowe Gimnazjum Żeńskie w Łodzi, po którym rozpoczęła studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Przed wybuchem II wojny światowej rozpoczęła pracę jako sekretarz-prawnik w Centralnym Stowarzyszeniu Kupców i Przemysłowców Województwa Łódzkiego. Dzięki rodzinie swego narzeczonego w czasie okupacji Gurowska posługiwała się dokumentami na nazwisko ,, Genowefa Danielak’’ dzięki czemu udało jej się uniknąć losu większości Żydów w Polsce. W 1940r. wraz z rodziną opuściła Łódź i przeniosła się do Żyrardowa, a następnie do Warszawy. W tym okresie utrzymywała się z udzielania korepetycji oraz pracy chałupniczej (szycie futrzanych rękawiczek). W 1943r. Widzimy Gurowską w szeregach Gwardii Ludowej oraz Polskiej Partii Robotniczej (PPR). W czasie powstania warszawskiego Gurowska była początkowo łączniczką przy oddziale Armii Ludowej (AL.), a następnie sekretarką sztabu AL. Po zakończeniu walk w Warszawie wyjechała do Częstochowy, gdzie w 1945r. pracowała w Zarządzie Miejskim Częstochowy w Wydziale Informacji i Propagandy. W tym samym roku widzimy ją znowu w Łodzi tym razem jako instruktora propagandy przy Komitecie Wojewódzkim PPR. Od marca 1946r. Gurowska organizowała w Łodzi Szkołę Prawniczą Ministerstwa Sprawiedliwości, której była dyrektorem. Dzięki znajomościom w końcu 1946r. Gurowska zostaje radcą przy Ministerstwie Sprawiedliwości. W 1947r. jest już asesorem sądowym, a następnie pełniła obowiązki podprokuratora przy Sądzie Okręgowym w Warszawie. Od 1949r. jest już sędzią w Sądzie Okręgowym co pokazuje jej błyskawiczną karierę w komunistycznym sądownictwie. Od 1950r. Gurowska zasiada w składzie sędziowskim Tajnej Sekcji Sądu Wojewódzkiego w Warszawie, gdzie wydawała wyroki polityczne. Jej najsłynniejszą ofiarą był gen. August Emil Fieldorf ,,Nil’’, którego skazała na karę śmierci, po zaledwie kilkugodzinnym procesie. Generał był sądzony za rzekome zbrodnie popełnione na ,,bojownikach o wolność i wyzwolenie społeczne’’ na podstawie sfabrykowanych dowodów. W wydanej opinii do Sądu Najwyższego Gurowska napisała ,,Skazany Fieldorf na łaskę nie zasługuje. Skazany wykazał wielki natężenie woli przestępczej’’. ZA wydany wyrok śmierci na generała Gurowska w nagrodę otrzymała Złoty Krzyż Zasługi i Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. W sądownictwie Gurowska pracowała aż do 1970r., po czym odeszła na ,,zasłużoną’’ emeryturę.

Po upadku komunizmu w Polsce Gurowskiej w 1995r. zostały postawione zarzutu w związku z procesem gen. Fieldorfa. Oskarżona twierdziła, że wydany wyrok był słuszny i zgodny z prawem. W swym piśmie do ministra sprawiedliwości pisała, że wymierzając wyrok opierała się na dowodach oraz obowiązującym prawie. Do osądzenia Gurowskiej jednak nie doszło, w wyznaczonym terminie rozprawy oskarżona nie pojawiła się z powodu choroby. Ostatecznie zasłaniając się chorobą nigdy nie została osądzona i aż do swojej śmierci w 1998r. pobierała wysoką resortową emeryturę.
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Józef Bik – śledczy przesłuchujący "Inkę"

Po zakończeniu II wojny światowej wprowadzona do polski komunistyczna władza rozpoczęła brutalną rozprawę z podziemiem niepodległościowym. Działacze niepodległościowi byli masowo aresztowani i poddawani brutalnym śledztwom. Skuteczne prowadzenie śledztw oraz wydawanie wyroków zgodnych z ,,wolą’’ władzy komunistycznym wielu ludziom otworzyło drogę do kariery. Najlepszym przykładem ,,dojścia do kariery po trupach’’ jest postać śledczego Józefa Bika.

Józef Bik urodził się w 1909r. lub 1922r. w Łańcucie w żydowskiej rodzinie. Niestety, nie wiemy jakie otrzymał wykształcenie ani co robił w okresie II wojny światowej. Józef Bik pierwszy raz pojawia się w aktach 8maja 1945r., kiedy został starszym oficerem śledczym Sekcji VIII Wydziału WUBP w Gdańsku. Bardzo szybko awansuje i 16 lipca 1945r. widzimy go już jako zastępcę kierownika, zaś od 12 listopada pełni obowiązki kierownika tej sekcji. W tym okresie swojej ,,kariery’’ prowadził śledztwo w sprawie Danuty Siedzikówny ,,Inka’’ sanitariuszce 5 Wileńskiej Brygady AK. Śledztwo w sprawie ,,Inki’’ prowadzili Jan Wołkow i Józef Bik. Podczas tego śledztwa nieletnia ,,Inka’’ była bita i poniżana, lecz nie obciążyła swymi zeznaniami członków 5 wileńskiej Brygady AK. Józef Bik 2 sierpnia wysłał akty sprawy ,,Inki’’ do Wojskowego Sądu Rejonowego w trybie doraźnym. Dzień później została skazana na karę śmierci, którą wykonano 28 sierpnia 1946r. Skutecznie prowadzone śledztwo zakończone wydaniem wyroku śmierci na osobie nieletniej zapewniło 3 września (w dniu urodzin ,,Inki’’) Bikowi awans do centrali Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie. W tym okresie jako specjalista od prowadzenia śledztw został odznaczony aż trzema odznaczeniami m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

1 marca 1947r. Bik zostaje przeniesiony do Katowic, gdzie pełni funkcję naczelnika Wydziału Śledczego WUBP. Zajmował się prowadzeniem śledztw w sprawie organizacji niepodległościowych m.in. Polska Tajna Armia Wyzwoleńczo-Demokratyczna. Tam również dał się poznać jako ,,skuteczny’’ śledczy. Tadeusz Płuzański badacz zbrodni okresu stalinowskiego w Polsce pisze, że Bik miał ,,ciężką rękę’’. Potrafił długo bić więźniów nogą od stołka, gumową pałką lub po prostu gołymi rękami. Z zeznań więźniów Bika wynika, że był bardzo brutalny i potrafił nawet zabić. Jednemu z więźniów za źle udzieloną odpowiedź wybił jednym ciosem dwa zęby. Inna jego ofiara po wyjściu na wolność wkrótce zmarła. W latach 50’’ Bik zmienił nazwisko na Bukar, jak sam zaznacza z powodu ośmieszającego brzmienia. Bik-Bukar został w 1953r. zwolniony ze służby, po czym dalsze jego losy są nieznane. Nie wiadomo również, kiedy zmienił ponownie nazwisko na Gawerski, jednak w 1968r. wyjeżdża do Szwecji.

Po latach IPN nie mógł przedstawić mu zarzutów, ponieważ nie wiedziano czy nawet żyje. Dopiero w 2003r., a więc po 35 latach nieobecności Bik-Bukar-Gawerski napisał do IPN list, w którym prosił o potwierdzenie mu lat pracy w bezpiece. Złożył nawet wniosek do Sądu Okręgowego w Katowicach o ,,rewaloryzacje’’ emerytury za lata służby w bezpiece. Postępowanie sądowe w sprawie zbrodni popełnionych przez Bika było kilkukrotnie odraczane i mimo przedstawienia mu zarzutów do jego osądzenia nigdy nie doszło. Śledztwo w sprawie Bika ostatecznie zostało umorzone z powodu śmierci oskarżonego, który zmarł w 2008r.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Czołowe postacie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP) są odpowiedzialne za terror i represje działaczy podziemia niepodległościowego okresu stalinowskiego w Polsce. Wielu z nich uniknęło sprawiedliwości i do końca życia pobierało wysokie resortowe emerytury. Jedną z takich postaci jest Anatol Fejgin – dyrektor X Departamentu MBP.

Anatol Fejgin urodził się w 1909r. w Warszawie jako syn Mojżesza i Marii Kocenelebogen. Maturę zdał w 1927r., po której rozpoczął naukę na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Już w wieku 16 lat Anatol sympatyzował z młodzieżowymi organizacjami młodzieżowymi, zaś w 1928r. wstąpił do Komunistycznej Partii Polski (KPP). Za działalność komunistyczną został dwukrotnie aresztowany i osadzony w zakładzie karnym (1929r., 1932r.). W KPP aż do 1938r. był etatowym funkcjonariuszem partii, a następnie pracował jako nauczyciel.

Po kapitulacji Warszawy we wrześniu 1939r. Fejgin jak większość działaczy komunistycznych przedostaje się na tereny okupowane przez ZSRR. Osiada we Lwowie i rozpoczyna pracę w Lwowskich Zakładach Artyleryjskich na stanowisku ekonomisty. Z chwilą agresji III Rzeszy na ZSRR ewakuuje się do obwodu kujbyszewskiego, gdzie pracuje w sowchozie, a następnie w Zakładach Zbrojeniowych w Kujbyszewie. Fejgin wstąpił do tworzonej w ZSRR I Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, gdzie ze względu na swoją komunistyczną przeszłość zostaje oficerem politycznym. Brał udział w bitwie pod Lenino, jednak jako politruk nie walczył w pierwszej linii. W lutym 1944r. został mianowany szefem Wydziału Polityczno-Wychowawczego w 3 Dywizji Piechoty im. Romualda Traugutta. Fejgin ciągle awansuje i w styczniu 1945r. jest już szefem Oddziału Personalnego w Głównym Zarządzie Polityczno- Wychowawczym Ludowego Wojska Polskiego (LWP), skąd we wrześniu tego roku przenosi się do Głównego Zarządu Informacji (GZI) w stopniu pułkownika. Wcześniej w maju 1945r. Fejgin wstępuje do Polskiej Partii Robotniczej. Jako pułkownik GZI zajmuje się walką z podziemiem niepodległościowym i przejawami niezadowolenia wobec przybyłej z ZSRR władzy ludowej. W swojej pracy w GZI podlegał generałowi Iwanowi Sierowowi, który był wysokim funkcjonariuszem NKWD. Fejgin w 1949r. zostaje oddelegowany do pracy w owianym złą sławą Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego i z dniem 1 maja 1950r. widzimy go jako dyrektora Biura Specjalnego. Jego kariera nabiera rozpędu 1 grudnia 1951r., gdy zostaje dyrektorem X Departamentu MBP. Wspólnie z pułkownikiem Michałem Taboryskim kierował manipulowaniem wynikami wyborów do Sejmu PRL pierwszej kadencji. Jak podaje badacz zbrodni komunistycznych Tadeusz Płużański, pułkownik Fejgin znał okoliczności tzw. ,,pogromu kieleckiego’’. Kariera Fejgina świetnie się rozwijała aż do jego wizyty wraz z Józefem Światło w Berlinie. Wówczas, Światło wykorzystał chwilową nieobecność przełożonego i uciekł przedostając się później do Stanów Zjednoczonych. Tam też ujawnił światu kulisy pracy bezpieki w Polsce i państwach bloku komunistycznego, które ujawnił na antenie radia Wolna Europa.

Skutkiem ucieczki wysokiego funkcjonariusz MBP była likwidacja jego struktur i co za tym idzie zwolnienie Fejgina z pracy 10 lutego 1954r. Nieupilnowanie podwładnego skutkowało również wyrzuceniem z PPR. Pasmo porażek przypieczętowało aresztowanie samego Fejgina w kwietniu 1955r. 11 listopada 1957r. warszawski Sąd Wojewódzki skazał Fejgina na karę 12 lat więzienia. Głównym zarzutem wobec niego było bezprawne więzienie i szczególne udręczenie co najmniej 28 osób w tajnych katowniach w Miedzeszynie i Warszawie. Skazanie wysokiego funkcjonariusza było rzeczą normalną w państwie komunistycznym, chodziło o znalezienie wroga i przykładne go ukaranie. MBP było skompromitowane relacjami Józefa Światły na antenie radia Wolna Europa, toteż trzeba było ukarać winnych ,,nadużyć’’ w tym ministerstwie. W 1958r. Najwyższy Sąd Wojskowy umorzył inne postępowania wobec Fejgina m.in. o sfingowanie dowodów przestępstw sprawie tzw. ,, spisku w wojsku’’. W 1964r. Fejgin, Romkowski, Różański i inni wysocy funkcjonariusze opuszczają więzienia i szybko dzięki znajomościom znajdują dobrze płatne prace.

W 1985r. Fejgin został przyjęty do Związku Bojowników o Wolność i Demokracje nabywając tym samym uprawnienia kombatanckie. Uprawnienia kombatanta zostały mu cofnięte w lutym 1990r. co było jedynym aktem sprawiedliwości wobec osoby, która nadzorowała pracę X Departamentu MBP i doskonale wiedziała o jego nadużyciach i zbrodniach. Anatol Fejgin zmarł w 2002r. w Warszawie i został w nagrodę za swoje ,,zasługi’’ pochowany na Cmentarzy Wojskowym na Powązkach.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Julian Polan-Haraschin „Krwawy Julek”

Komunistyczna władza w Polsce aby funkcjonować potrzebowała ludzi lojalnych i sprawdzonych. Takich, którzy będą posłuszni nawet wobec sprzecznych z ich sumieniami poleceń. Oczywiście, tacy ludzie bardzo szybko się znaleźli. Nęceni rozmaitymi przywilejami, awansami, a nawet możliwością zarobienia dużej kwoty pieniędzy sami zgłaszali swoje usługi komunistycznej władzy. Klasycznym przykładem pogoni za pieniędzmi i dobrami materialnymi jest postać ,,Krwawego Julka’’, czyli Juliana Polan-Harachina.

Julina Polan-Haraschin właściwie nazywał się Julian Haraschin i urodził się w 1912r. w rodzinie nauczycieli Karola i Domiceli z Parczyńskich. Julian był absolwentem Wydziału Prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim, jednak pracy w zawodzie po studiach nie podjął. Zatrudnił się jako referendarz w Dyrekcji Okręgowej Poczt i Telegrafów w Krakowie. W 1939r. jako pracownik cywilny został komendantem poczty polowej nr 66 przy Kwaterze Głównej Obszaru Warownego ,,Śląsk’’. Dostał się do niewoli niemieckiej, został potraktowany jak oficer i osadzony w Brunszwiku, a następnie w Woldenbergu. Dzięki staraniom ojca zdołał udowodnić, że nie jest żadnym oficerem i zostaje zwolniony z obozu jenieckiego latem 1940r.

Po uwolnieniu niewoli znajduje zatrudnienie w niemieckim Biurze Transportu Dyrekcji Monopoli w Krakowie. W trakcie swojej pracy został dwukrotnie aresztowany przez gestapo pod zarzutem nielegalnej sprzedaży części produktów. Jego ,,biznes’’ był przyczyną jego późniejszej legendy jako działacza podziemia. Po wojnie kontynuował pracę na poczcie w Krakowie.

Do Ludowego Wojska Polskiego (LWP) zgłosił się 7 grudnia 1945r. i został za sprawą podrobionych dokumentów zweryfikowany jako kapitan. Podrobione dokumenty poświadczały jego służbę strukturach ZWZ-AK w latach 1940-1945r. Po przyjęciu do LWP do swego nazwiska dodał rzekomy konspiracyjny pseudonim Polan i stał się Julianem Polan-Hraschinem. W strukturach LWP jako absolwent prawa został skierowany na stanowisko sędziego do pracy w Wojskowym Sądzie Okręgowym nr 5 w Krakowie. W kwietniu 1946r. awansował i został sędzią w Wojskowym Sadzie Rejonowym. Jako sędzia wydawał surowe wyroki, które szybko przyniosły mu przydomek ,,Krwawy Julek’’. Brał udział m.in. w rozprawie Franciszka Niepokólczyckiego, wobec którego została zasądzona kara śmierci. ,,Krwawy Julek’’ szybko awansował i w 1947r. widzimy go już jako podpułkownika. Stanisław Szuro opowiadając o swoim procesie wspomina Harschina jako oficera obwieszonego orderami w tym Virtuti Militari, które zresztą sam sobie przyznawał. Przełożeni doceniali jego wydawanie wyroków zgodnych z linią władzy ludowej, toteż często wysyłali go w delegacje do innych sądów. 4 marca 1949r. Haraschin orzekał w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Łodzi, gdzie przewodniczył rozprawie przeciw kpt. Janowi Małolepszemu ,,Murat’’. Wówczas zapadły 3 wyroki śmierci (wobec ,,Murata’’ oraz dwóch księży z diecezji częstochowskiej). Jeszcze w trakcie zajmowania stanowiska sędziego Haraschin był bacznie obserwowany przez Informacje Wojskową, która uznała go za element ,,obcy klasowo’’ (inteligent, był właścicielem sklepu w Katowicach). Ostatecznie jednak nie został usunięty z wojskowego sądownictwa, ponieważ w tym okresie były poważne braki kadrowe, lecz wydalono go z Polskiej Partii Robotniczej (PPR) za ,,burżuazyjny styl życia’’, wyciąganie korzyści osobistych ze sprawowanej funkcji oraz szaber. Z wojska został odszedł w 1951r. i uzyskał wpis na listę adwokatów Wojewódzkiej Izby Adwokackiej w Krakowie. Jak podaje Tadeusz Płużański jako sędzia Haraschin wydał co najmniej 60 wyroków śmierci wobec działaczy podziemia niepodległościowego. W wojska powraca znowu w 1958r. i zostaje zastępcą szefa Wojskowego Sądu Garnizonowego w Krakowie. W tym czasie Haraschin był związany z Uniwersytetem Jagiellońskim (UJ), na którym wykładał. Nagle jednak 15 czerwca 1962r. Haraschin zostaje aresztowany za łapówkarstwo, a nawet sprzedawanie dyplomów UJ. Za swoją działalność w 1963r. został skazany na karę dziewięciu lat więzienia. Tam, w zamian za obietnicę wcześniejszego zwolnienia zostaje agentem Służby Bezpieczeństwa. Julian wcześniej opuszcza mury więzienne i nie przerywa pracy agenta SB. Jest przecież szwagrem ks. Franciszka Macharskiego – bliskiego współpracownika Karola Wojtyły. Haraschin donosił na księży i środowiska krakowskich inteligentów aż do swojej śmierci w 1984r. Oczywiście, za swoją ,,pracę’’ pobierał solidne wynagrodzenie sięgające czasem 10000 złotych (pensje wynosiły wówczas ok. 1500zł). Tylko donosy Haraschina na kurię krakowską obejmują aż 12 tomów na 4 tysiącach stron!
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Kazimierz Drohomirecki

Po zakończeniu II wojny światowej na terenie Polski miały miejsce przerażające zbrodnie. Postępująca sowietyzacja kraju pochłaniała tysiące ofiar wśród tych, którzy się sprzeciwiali zaprowadzaniu komunizmu w kraju. Do dziś IPN prowadzi poszukiwania ciał wielu żołnierzy podziemia niepodległościowego, którzy zostali zamordowani i pochowani w nieznanych miejscach. Jednak warto pamiętać, że te zbrodnie odbywały się w majestacie prawa przy udziale aparatu sądowniczego ówczesnej Polski. Niezliczone procesy pokazowe były stałym elementem początkowego okresu Polski Ludowej. Przykładem jednego z ,,morderców w todze’’ jest nauczyciel gry na skrzypcach z Kołomyi i późniejszy sędzia stalinowski Kazimierz Drohomirecki.
Kazimierz Drohomirecki urodził się w 1895r. w rodzinie Michała i Sydonii. W okresie I wojny światowej zarabiał jako nauczyciel gry na skrzypcach. Zaś po wojnie został kierownikiem orkiestry w Kołomyi. W 1928r. ukończył Uniwersytet we Lwowie, gdzie studiował prawo. Studia prawnicze z kolei pozwoliły na rozpocząć pracę w sądzie w Stanisławowie i Tłumaczu. Z chwilą zajęcia wschodnich terenów Rzeczpospolitej przez sowietów Drohomirecki został wywieziony w głąb ZSRR. Tam w 1943r. zgłosił się do tworzonego Ludowego Wojska Polskiego. W armii nasz bohater szybko zaczął robić karierę, początkowo jako śledczy, a następnie jako sędzia Sądu Polowego. Szczytem jego kariery był etat sędziego w Najwyższym Sądzie Wojskowym, gdzie był również zastępcą szefa ds. szczególnych. Nasz ,,bohater’’ będąc w składzie sędziowskim wziął udział w kilkudziesięciu procesach pokazowych okresu stalinowskiego w Polsce. W wielu z nich zapadł najwyższy wymiar kary. 30 sierpnia 1946r. Drohomirecki wspólnie z Romanem Kryże skazuje na śmierć Stefana Ignaszaka późniejszego prezesa Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Nasz ,,bohater’’ zasiadał w składzie sądu (Roman Kryże, Leo Hochberg), który skazał na śmierć Witolda Pileckiego, Tadeusza Płużańskiego, Marię Szelągowską. W uzasadnieniu czytamy że: ,,wymierzone kary są współmierne i (sąd) całkowicie podziela wnikliwe i szczegółowe motywy Sądu I instancji’’. W tym procesie pokazowym karę śmierci wykonano tylko w stosunku do Witolda Pileckiego. Kilka miesięcy później ten sam skład sędziowski skazał na karę śmierci kpt. Tadeusza Pleśniaka, którego rozstrzelano na zamku Lubomirskich w Rzeszowie. Kolejną ofiarą Drohomireckiego był Eugeniusz Rytelewski, któremu w ,,akcie łaski’’ zmieniono karę śmierci na karę 15 lat więzienia. To tylko kilka rozpraw sądowych, w których orzekał Kazimierz Drohomirecki surowy sędzia. W 1950r. Drohomirecki odchodzi z wojska, gdzie dosłużył się stopnia pułkownika. Umiera dość szybko, bo w 1953r. i za swoje zasługi zostaje pochowany na obok swoich ofiar na Wojskowym Cmentarzu na Powązkach.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Czesław Łapiński

W okresie komunistycznych rządów w Polsce popełniono wiele zbrodni, które w większości nigdy nie zostały osądzone. Sprawcy większości zbrodni w rzeczywistości uniknęli sprawiedliwości do końca życia pobierając wysokie resortowe emerytury. Ponadto duża część zbrodniarzy spoczywa obok swoich ofiar na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach, gdzie znajduje się słynna ,,łączka’’, na której grzebano głównie ofiary słynnego mokotowskiego więzienia. Przykładem prokuratora okresu stalinowskiego w Polsce, który nie tylko uniknął sprawiedliwości, lecz do końca życia twierdził, że jest niewinny zarzucanych mu czynów jest Czesław Łapiński.
Czesław Łapiński urodził się w 4 czerwca 1912r. w Sosnowcu. Przed II wojną światową ukończył Gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego w Olkuszu. W 1936r. Łapiński ukończył Szkołę Podchorążych Rezerwy we Włodzimierzu Wołyńskim w stopniu podporucznika. W okresie kampanii wrześniowej uczestniczył w walkach, zaś po ich zakończeniu wstąpił do Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej (PLAN). Wkrótce widzimy go w strukturach ZWZ-AK, gdzie pracował w komórce wywiadu. W okresie powstania warszawskiego Łapiński był dowódcą AK na Ochocie, który w walkach został ranny. W AK Łapiński dosłużył się stopnia majora, jednak w 1945r. zgłosił się do służby w Ludowym Wojsku Polskim, gdzie skierowano go do pracy w sądownictwie wojskowym.
Jak podaje badacz zbrodni stalinowskich w Polsce Tadeusz Płużański Łapińskiego skierowano go do pracy w Białymstoku. Tamtejszy Sąd Okręgowy skazał na karę śmierci 151 osób, a wiec najwięcej spośród wszystkich sadów doraźnych w Polsce. W swoim późniejszym swoim procesie Łapiński twierdził, że występował w jedynie kilku lub kilkunastu sprawach. Dzięki swojej skuteczności prokurator Łapiński został wkrótce przeniesiony z Białegostoku do Łodzi, gdzie oskarżał przed Wojskowym Sądem Rejonowym m.in. kapitana Władysława Sojczyńskiego ,,Warszyc’’ (rozstrzelany 17 lutego 1947r.).
Od 1947r. Łapiński pracuje już w Warszawie, gdzie jako prokurator wojskowy bierze udział w mordzie sądowym rotmistrza Witolda Pileckiego. Proces sądowy Pileckiego był procesem pokazowym, w którym mógł zapaść jedyny wyrok-kara śmierci. Za udział, w nim Łapiński stanął przed sądem dopiero w 2004r., mimo że akt oskarżenie przeciwko niemu IPN sporządził już w 2002r. W swoim procesie kreował siebie na ofiarę manipulacji zwalając winę na nieżyjących już byłych przełożonych. Nawet służbę w wojskowym sądownictwie tłumaczył drogą przypadku: ,,zgłosiłem się do wojska, aby służyć w artylerii, ale mimo protestów przydzielono mnie do służby sprawiedliwości’’. Po latach Łapiński tak tłumaczył swoje działania w sądach wojskowych okresu stalinowskiego: ,,bałem się o swoje życie, gdyż byłem wcześniej żołnierzem AK. Miałem rodzinę, dzieci, musiałem się przystosować’’. Podczas procesu rotmistrza z zeznań świadków wynika, że prokurator wyjątkowo atakował oskarżonych współpracowników Pileckiego. Prokurator Łapiński miał powiedzieć żonie rotmistrza: ,,Pani mąż to wrzód, który trzeba wyciąć’’. Po latach żądanie kary śmierci wobec rotmistrza i innych tłumaczył naciskami przełożonych w tym szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej Stanisława Zarakowskiego oraz jego zastępcy Henryka Podlaskiego. Zgodnie w wersją Łapińskiego jego przełożeni mieli go zapewniać, że żaden z zasądzonych wyroków śmierci nie zostanie wykonany, zaś Bierut wszystkich ułaskawi. Należy zaznaczyć, że Łapiński mógł odmówić udziału w mordzie sądowym, jednak tego nie zrobił. Jako funkcjonariusza systemu bezpieczeństwa, nie spotkała, by go, za to dotkliwa kara.
Z pracą w wojskowym sądownictwie Łapiński się pożegnał w 1950r. a następnie pracował jako adwokat. Po upadku komunizmu w Polsce dopiero w 2004r. polski wymiar sprawiedliwości przypomniał sobie o winnych aparatu represji okresu stalinowskiego. Mimo rozpoczętego procesu Łapińskiego nigdy nie skazano wyrokiem sądowym. Zmarł w trakcie trwania procesu w szpitalu przy ul. Witolda Pileckiego.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
Wilczyca
Posty: 246
Rejestracja: 13 maja 2014, 08:42
Lokalizacja: Ramoty
Lokalizacja: Bieszczady

Re: Kaci i oprawcy

Post autor: Wilczyca »

Władysław Kochan – nietykalny funkcjonariusz Informacji Wojskowej

Od 1944r. w Polsce obok powołanego przez komunistów Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP) działał Główny Zarząd Informacji (GZI) zwany potocznie Informacją Wojskową. Był to organ kontrwywiadu Wojska Ludowego, który był odpowiedzialny m.in. za represje wobec podziemia niepodległościowego. Szacuje się, że Informacja Wojskowa z latach 1944-1957r. aresztowała i torturowała aż 17 000 ludzi. Początkowo 100 procent oficerów GZI pochodziło z kontrwywiadu wojskowego Armii Czerwonej ,,Smiersz’’. Informacja wojskowa była w rzeczywistością bezpieką w wojsku, gdzie poszukiwano ,,wrogów’’. Jedynym z czołowych twarzy GZI jest Władysław Kochan- brutalny oficer, który nigdy nie został osądzony za swe czyny i nadal żyje.
Władysław Kochan urodził się 14 lipca 1917r. w Dębicy. W swojej rodzinnej miejscowości ukończył gimnazjum w 1937r., a następnie rozpoczął studia na Politechnice Lwowskiej. Nie brał udział w kampanii wrześniowej i w okresie okupacji utrzymywał się z pensji robotnika. Do Polskiej Partii Robotniczej i do Wojska Polskiego wstąpił w 1944r. Początkowo (do 1947r.) był zastępcą szefa Informacji Marynarki Wojennej, a następnie od marca do czerwca 1947r. zostaje szefem Oddziału Informacji Wojskowej nr III w Poznaniu. Od lipca 1948r. widzimy go jako szefa Oddziału IV Śledczego Głównego Zarządu Informacji i pułkownika. Jego przełożonymi są sowieccy funkcjonariusze NKWD np. Dymitr Wozniesieński. Sprawując swój urząd do 1954r. Kochan osobiście prowadził śledztwa i przesłuchania podejrzanych o rzekome przestępstwa. Przesłuchiwał m.in. generałów Wojska Ludowego oskarżonych o rzekomy spisek. Swoich więźniów często straszył wycelowanym pistoletem chcąc wydobyć zeznania. W 1956r. na fali ,,odwilży’’ działa tzw. komisja Mazura, która bada nieprawidłowości w funkcjonowaniu aparatu bezpieczeństwa. Komisja wskazuje Kochana jako odpowiedzialnego za nieprawidłowości w działaniu wydziału, którego jest szefem. Sporządzony raport zarzuca Kochanowi: bezpodstawne aresztowania, stosowanie przemocy wobec więźniów, zmuszanie więźniów do składania fałszywych zeznań, przyczynienie się do skazania na wysokie wyroki (włącznie z karami śmierci) niewinnych osób, preparowania dowodów. Warto podkreślić, że Kochan osobiście znęcał się nad więźniami. W śledztwach stosował metodę ,,konwejera’’, czyli wielokrotne przesłuchiwanie więźnia przez kilku śledczych trwające nawet dobę. Kochan za nadużycia zostaje skazany na karę 5 lat więzienia, jednak z kratami przebywa rok, po czym go zdegradowano.
Po 1989r. Kochan jest emerytem cieszącym się wysoką resortową emeryturą. W procesach sądowych swoich podwładnych co ciekawe występuje jako świadek, a nie oskarżony. Podczas procesu śledczego Henryka Olejniczaka nie pamięta szczegółów sprawy ani nawet osób, z którymi pracował przez wiele lat. Jedyny akt sprawiedliwości wobec Kochana nastąpił w 2006r., kiedy odebrano mu wojskową emeryturę. Do dziś były szef oddziału śledczego GZI jest bezkarny i cieszy się wolnością.
ODPOWIEDZ